Byłem na setkach meczów żużlowych w całej Polsce oraz Europie. W 2003 roku zaliczyłem nawet wszystkie Grand Prix! Ale na żadnym meczu nie widziałem jeszcze wyniku - w jego trakcie oczywiście - 15 do 17. Suma punktów nie może wynosić - 32, może natomiast - 30 albo 36. Podkreślam, chodzi oczywiście sytuację po pięciu lub sześciu biegach. Nawet jeśli dwóch zawodników zdefektuje, czy zaliczy upadki, to suma tych punktów będzie o jeden mniej, ale nigdy w życiu 32! Po raz pierwszy wynik "15:17" zobaczyłem nie na stadionie, a w sali kinowej podczas premiery filmu fabularnego "Żużel" w reż. Doroty Kędzierzawskiej. seans był ładnych parę miesięcy temu, ale piszę o tym dopiero teraz, bo dopiero teraz ochłonąłem. W filmie tym występują żużlowcy, na liście konsultantów są żużlowi dziennikarze - gdyby ich zapytano, albo gdyby sami okazali się większą dociekliwością, to pewnie by takiego, nie tyle lapsusu, co horrendalnego błędu nie popełniono. W innej scenie, która spowodowała, że kibice speedwaya łapali się za głowę, drużyna gospodarzy występowała w kaskach czerwonym i... żółtym! Nawet ładne są te kolory razem połączone, bo to barwy mojego Wrocławia (i Warszawy zresztą też), ale jednak z prawdziwym żużlem ma to tyle wspólnego, co ja z chińskim baletem. A jednak cieszę się, że film powstał, bo nawet przy tych koszmarnych "wielbłądach" jest to promocja "czarnego sportu". Oby więcej zresztą kręcono fabuł o polskim sporcie! No i proszę - mam odpowiedź na moje niepokoje sprzed tygodnia, że w przyszłym sezonie Discovery może pokazać na kanale otwartym tylko GP Czech, a cztery polskie rundy wyłącznie w kanale zamkniętym, płatnym. Otóż słyszę, że na sto procent Amerykanie pokażą turnieje w Warszawie, Wrocławiu, Toruniu i Gorzowie w ogólnodostępnym przekazie. Zatem rozsądek zwyciężył! Brawo! Chodzi wszak przecież o reklamę żużla, a nie tylko o trzaskanie "kapuchy", że tak to określę. Słyszę, że różni ludzie starają się docierać do nowych promotorów Grand Prix. Chcą im pokazać ścieżkę światła w ciemnościach - a przy tej okazji upiec swoją pieczeń. Tyle, że Jankesi nie są w ciemię bici. Mają różne źródła informacji i lepsze rozeznanie w kraju nad Wisłą (nomen-omen) niż niektórzy myślą. Nie są naiwniakami, nie są frajerami. No i nie lubią, jak się ich traktuje przedmiotowo. Tego zresztą akurat nikt nie lubi.... PS: By the way, chętnie w czasie nieokreślonym ponownie zwiedzę Planetarium w Toruniu. Oczywiście, to nie tam żadna aluzja!