Pochodzący z Bałakowa Artiom Wodjakow, bo o nim mowa, miał niewiarygodny talent do żużla. Niektórzy mówili, że nawet większy od Emila Sajfutdinowa. Ten drugi, odkryty swego czasu przez bydgoską Polonię, dziś jest trzecim zawodnikiem świata, trzykrotnym drużynowym mistrzem globu w formule Speedway of Nations i dwukrotnym indywidualnym mistrzem świata juniorów. Wodjakow zaś próbuje ułożyć sobie życie po wyjściu z więzienia. A wszystko zaczęło się tak pięknie... Wodjakow trafił do Zielonej Góry w 2007 roku i ledwie wyjechał na tor, a działaczom Falubazu zaświeciły się oczy. Byli przekonani, że znaleźli lidera drużyny na lata. - W wieku 16 lat jeździecko był o wiele lepszy niż niejeden senior. Słabo startował, ale nadrabiał wszystko niesamowitą techniką i odwagą. Na motocyklu potrafił wyczyniać cuda - stwierdził były menedżer zielonogórskiej drużyny, Jacek Frątczak. - Pamiętam jego pierwsze zawody młodzieżowe w Zielonej Górze. Dostał byle jaki motocykl, poprzekładał się sam i wyjechał na tor. Maszyna była mocno przydychająca, wymagająca siły i techniki, a Artiom zrobił na niej komplet punktów! Przegrywał starty, a potem na dystansie robił z rywalami co chciał. Wszyscy byli w szoku. Zrobił na nas gigantyczne wrażenie - dodał. Zielonogórzanie błyskawicznie dołączyli Rosjanina do składu ekstraligowej drużyny i już w sezonie 2008 17-latek wystąpił w 7 meczach ligowych i walnie przyczynił się do wywalczenia przez Falubaz brązowego medalu, pierwszego po 17-letniej przerwie! Sam też sięgnął po brąz w indywidualnych mistrzostwach Europy juniorów. Kariera stała przed nim otworem. Wodjakowowi uderzyła "sodówka" - Niestety im dalej w las, tym było gorzej. Trudno go było sprofesjonalizować. Miewał różne wyskoki, nie pracował tak ciężko jak powinien i mniej uzdolnieni, a bardziej pracowici rówieśnicy zaczęli go gonić. Każdy kolejny sezon w jego wykonaniu, to była półka niżej. Raz w ogóle nie wrócił z Rosji. Po prostu przepadł na jakiś czas. Dawano mu szanse, których nie wykorzystywał. Gdy w 2009 roku dołączył do drużyny młodziutki Patryk Dudek, to szybko razem z Grzegorzem Zengotą wyparli ostatecznie Rosjanina ze składu - opowiedział Frątczak. We wspomnianym 2009 roku Wodjakow razem z Falubazem świętował drużynowe mistrzostwo Polski, ale jego udział w tym sukcesie był już jedynie symboliczny. Wystąpił w dwóch meczach, punktując w trzech biegach ze średnią 0,333 pkt/bieg. - Gwiazdorstwo uderzyło mu do głowy. (...) Miał zbyt dobrze i nie potrafił tego docenić - surowo ocenił Wodjakowa na łamach "Gazety Lubuskiej" ówczesny trener zielonogórzan, Piotr Żyto. Rosjanin zdawał się być ponad prawem. Pisał o tym swego czasu w felietonie dla "Przeglądu Sportowego" były prezes Falubazu, Robert Dowhan: - Kiedyś będąc w Bałakowie i mając już kontakt z młodym Wodjakowem, dałem się skusić, aby zawiózł mnie swoim samochodem do prezesa klubu na wieczorne spotkanie. Podjechał podrasowaną ostro żółtą ładą z wielkim wydechem i głośnikiem w bagażniku. (...) to co Wodjakow wyprawiał na dziurawej drodze, jakie manewry wykonywał, nie nadaje się do opisu. Możecie to sobie tylko wyobrazić. Wybawieniem mógł być patrol ówczesnej milicji (bo zmiana nazwy na policję nastąpiła dopiero od 1 stycznia 2012 roku, a to działo się wcześniej), który nas wówczas zatrzymał. Artiom, nie wysiadając z samochodu, zaczął na milicjantów krzyczeć, gestykulować i oczywiście zwalniać z pracy. Nie pokazał żadnych dokumentów i prawie nie dał im dojść do słowa, a kontrolę zakończył rosyjskimi bluzgami i odjechał jakby nigdy nic. (...) Później dowiedziałem się, że milicjanci mieli znać Artioma, bo znał go też naczelnik. I właśnie tą znajomością miał im wtedy zagrozić - pisał Dowhan. Kolonia karna nie pomogła Jakiś czas później, jednak nawet znajomość z naczelnikiem nie pomogła rosyjskiemu żużlowcowi. Kierując samochodem pod wpływem alkoholu spowodował wypadek, w którym ucierpieli ludzie. Został na kilka miesięcy odesłany do kolonii karnej. Na tor wrócił w sezonie 2011, ale już nikt się nim nie zachwycał. W młodzieżowych indywidualnych mistrzostwach Rosji zajął ledwie 7. miejsce. Starał się przypomnieć polskim działaczom i wrócić do Polski, ale takiej szansy nie dostał. Trafił jednak na czołówki gazet i portali. W kwietniu 2016 na ulicach Bałakowa został bowiem postrzelony przez swego przyjaciela. Wcześniej razem spożywali alkoholu, ale doszło między nimi do kłótni. Na oddział reanimacyjny przewieziono go z ranami klatki piersiowej i złamanym mostkiem. Operacja trwała 6 godzin. Ledwie po tygodniu od operacji Wodjakow jednak, nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń lekarzy, opuścił szpital i pojawił się na stadionie w Bałakowie by obejrzeć trening swych kolegów. Wyścig skończony w kajdankach Marzyło mu się by samemu też znów wsiąść na żużlowy motocykl. Zamiast tego w grudniu 2016 roku wsiadł jednak pijany za kierownicę samochodu. 30 grudnia na ośnieżonej drodze nie opanował pojazdu i śmiertelnie potrącił 68-letnią kobietę. Po czym odjechał z miejsca wypadku. Zawiadomiona policja ruszyła za nim w pościg. Wodjakow gnał ulicami miasta z prędkością prawie 150 km/h, ale nie ze długo. Wpadł w poślizg i rozbił auto. Próbował uciekać pieszo, ale zamroczony alkoholem szybko dał się dogonić kilku funkcjonariuszom. Te sceny, nagrane przez kamery miejskiego monitoringu, można do dziś zobaczyć na You Tubie. Były żużlowiec trafił do aresztu i w maju 2017 roku sąd skazał go na karę 4,5 roku pozbawienia wolności. W tym roku opuścił więzienie i próbuje ułożyć sobie życie. Jeszcze przez 3 lata ciąży na nim zakaz prowadzenia samochodu i ma do spłacenia odszkodowanie. Każdemu z dwóch synów zmarłej kobiety musi zapłacić po pół miliona rubli (niecałe 28 tys. złotych). Może spróbuje zarobić je na żużlowym torze? W końcu ma dopiero 30 lat.