Dariusz Ostafiński, Interia: W niedzielę finał PGE Ekstraligi, a pana ukochany Motor Lublin jedzie o złoto. Pytanie, czy się uda, skoro pierwszy mecz Stal Gorzów wygrała 51:39. Krzysztof Cugowski, wokalista rockowy: Przed sezonem powiedziałem, że na moje oko Motor ma najmocniejszy skład i powinien wygrać ligę. Potem się okazało, że zakup Maksyma Drabika, to nie był najlepszy pomysł. Któż jednak mógł wiedzieć, że z tym chłopakiem jest coś nie tak. Tego przed sezonem nie było widać. Człowiek dopiero zrozumiał, że jest z nim źle, jak poczytał to jego exposé na Instagramie, które on skierował to swojego taty. Pan czytał? - Czytałem, choć to było napisane w języku nieznanym najpewniej samemu autorowi. Przyznam jednak, że najbardziej uśmiałem się, jak mi powiedziano, że tata Sławomir Drabik po przeczytaniu exposé napisał do Maksyma: "synu, co ty pierd....". Wracając jednak do sprawy, to myślałem, że młody Drabik będzie fantastycznym transferem, a wyszło, jak wyszło. W życiu jednak tak bywa. To prawda. - Co ciekawe, to ja przed sezonem byłem na test-meczu Motoru ze Spartą Wrocław i on jeździł wspaniale. Myślałem sobie wtedy, och co to będzie za wzmocnienie, co to się będzie działo w sezonie. A przyszła liga i jest kwas. Jednak jakby problemem Motoru był tylko sam Drabik, to pół biedy. Tu mamy jeszcze Michelsena, który nieoczekiwanie, na próbie toru w półfinale w Toruniu, tak upadł, że wciąż go kurują. Na ostatnie Grand Prix go nie puścili i doprowadzają go do stanu używalności. W pierwszym meczu ze Stalą Michelsen pojechał słabo. - Wiadomo jednak, co tam było. Poszła brona, tor był ciężki. Tam to nawet zdrowy Hampel nie pojechał tak, jak nas do tego ostatnio przyzwyczaił. W Lublinie będzie jednak beton, stół, tak żeby pasowało miejscowym. I tak myślę, że te 14 punktów jest do odrobienia. Gorzów jest bez młodzieżowców, jedzie praktycznie na trzech zawodników. Z pompowanym na mistrza Włókniarzem im wyszło, ale twierdzę, że z Motorem będzie inaczej. Tak pan myśli? - Tak, bo to i tak cud, że Stal jest w tym finale. Właściwie to czapki z głów przed Gorzowem, bo to, co zrobili trójką zawodników w play-off, to wyczyn nie lada. Stal to w zasadzie największa niespodzianka sezonu. Dlatego oczywiście łatwo nie będzie, ale jestem optymistą. Drabik i Michelsen są już w zasadzie poza zespołem, bo po tym sezonie odchodzą. To chyba kłopot? - Ja myślę, że Michelsen pojedzie, a z Drabikiem, to nikt nie wie, co i jak będzie. On może położyć ten mecz, ale równie dobrze może zdobyć 12 punktów. Mówi pan, Michelsen pojedzie. Myśli pan, że ma motywację, skoro zmienia klub. - Z tego, co wiem, to ma motywację. To znaczy, klub go zmotywował. Nie dopytywałem jak, ale się domyślam. A domyśla się pan, dlaczego Motor z klubu najbardziej lubianego stał się takim, za którym się nie przepada. Teraz na przykład cała Polska trzyma kciuki za Stal. - Nie wiem, co jest powodem. Zawsze było tak, że nikt nie chciał tutaj jeździć. Piła była lepsza, niż Lublin, bo do nas daleko. Jeśli jednak Krosno wygra finał pierwszej ligi, to za chwilę ściana wschodnia zrobi reszcie Polski kolejną zabawę. A jeszcze mamy Rzeszów i Tarnów w odwodzie. Motorowi wypomina się pomoc spółek skarbu państwa, klub nazywa się pupilkiem władzy. Teraz jeszcze doszedł transfer Zmarzlika. Może to ostatecznie zniechęciło innych? - Nie ma pojęcia, choć nie uważam, że transfer Zmarzlika zmienił nastawienie ludzi do Motoru. Ten wzrost niechęci do klubu miał miejsce wcześniej. A co do polityki, to w przypadku Motoru barwy partyjne nie mają znaczenia. Nie można nazywać klubu pupilkiem władzy, bo prezydent, który jest z PO, też bardzo mocno pomaga. Poza wszystkim szkoda, że ludzie nie zauważają, że prezes Kępa włożył mnóstwo pracy, wydeptał wiele ścieżek, żeby dobrze zorganizować klub. Do tego robi fantastyczne transfery. Te najlepsze? - Hampel, Kubera i Cierniak. Ludzie pytali, kto to Cierniak, a tu proszę uprzejmie. I jeszcze za chwilę chłopak będzie mistrzem świata juniorów. Jarek Hampel poza tym, że bardzo dobrze jeździ, to wykonuje olbrzymią pracę dydaktyczną. On scalił ten zespół. A Kubera jest fantastyczny i ma papiery na wybitnego zawodnika. Już za rok nim będzie. Wydawało się, że Drabik też będzie strzałem w dziesiątkę, ale tu akurat nie wyszło. A nie ma pan wrażenia, że prezes Kępa zepsuł teraz wszystko transferem Zmarzlika. Miał ciekawy zespół, z którego ludzie zaczęli uciekać, gdy usłyszeli, że przychodzi Zmarzlik. - Zmarzlik, to była jego idee fixe. Chciał go rok temu, a nawet dwa lata temu. Wtedy nie wyszło, teraz dopiął swego. Wiem, że jak chodzi o drużynę, to odbiór jest dobry, bo tak Hampel, jak i Kubera mają bardzo dobry kontakt ze Zmarzlikiem. Im mistrz w drużynie nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Michelsenowi przeszkadzał. - Z nim to wyszła taka głupia sytuacja, bo on już w zasadzie dogadał się na kolejny sezon, a potem włączył się Włókniarz i przebił ustalenia, dokładając dwieście tysięcy do kwoty za podpis i dwa tysiące do punktu. Szkoda, bo nikt nie chciał się pozbywać Michelsena. Miał odejść Drabik, a w jego miejsce miał przyjść Zmarzlik. Wyszło inaczej, więc może jednak ta operacja z mistrzem nie do końca była przemyślana. - Teoretycznie, to może i ma pan rację, ale Zmarzlik miał być i koniec. Odejście Michelsena spowodowało ten kłopot, że trzeba było szukać nie jednego, a dwóch zawodników i trochę to wyszło tak, jakby klub naprędce łatał dziury. Pamiętajmy jednak, że żużlowy rynek jest ubogi, że ciężko się buduje drużynę, bo praktycznie nie ma kogo wziąć. A czy transfer Zmarzlika przebija to, co stało się 32 lata temu, kiedy do Motoru trafił wielki Hans Nielsen? - Tamtego transferu nie da się przebić. Ono ma kontekst historyczny. To było tak, jakby kosmita spadł na ziemię. To było tuż po upadku PRL-u, ale wiadomo, jaka była rzeczywistość. I nagle w tej szarzyźnie dostaliśmy wiadomość, że przyjeżdża mistrz. Nikt nie chciał w to do końca uwierzyć. A potem były nieprzebrane tłumy, a stadion był tak napakowany, że nie dało się szpilki wcisnąć. To był absolutny hit i fantastyczny zawodnik. Czyli kontrakt Zmarzlika, to numer dwa. - Tak, ale i też trzeba dodać, że to też jest coś wielkiego. Jak ja patrzę na tego Zmarzlika, to widzę wielkiego sportowca. Czasem mu coś nie wychodzi, ale on zawsze dąży do tego, żeby być najlepszym. W ostatniej rundzie Grand Prix miał tytuł przed finałem, ale robił wszystko, żeby to wygrać. Niejeden na jego miejscu dałby sobie spokój, odpuścił, ale nie on. Tak utytułowanego zawodnika nigdy nie mieliśmy. - Reszta naszych nawet nie ma się co z nim równać. On mentalnie z nimi wygrywa, bo jest zawodnikiem bezustannie myślącym o tym, jak tu wygrać. Jego nie obchodzi z kim i z jakiego toru. On po prostu zawsze jedzie po zwycięstwo. Czytaj także: Wielki polski klub na łasce 26-latka z Australii