Michaiłow to jeden z największych talentów w historii łotewskiego żużla. Jeszcze dwa, trzy lata temu mówiono, że to może być przyszły mistrz świata. Michaiłow naprawdę dobrze prezentował się nie tylko w lidze, ale też w różnego rodzaju zawodach międzynarodowych. Stał przecież na podium indywidualnych mistrzostw świata juniorów, a konkurencję w jego rocznikach miał ogromną. Kariera jednak gdzieś mu się zaczęła rozjeżdżać, choć jeszcze rok temu był naprawdę łakomym kąskiem. Dlatego też prezes Jerzy Kanclerz postanowił ściągnąć go do siebie, wygrywając niejako batalię z innymi klubami, o czym zresztą było dość głośno. Michaiłow zrobił sobie wycieczkę po Polsce, co wielu otwarcie krytykowało. Miał dogadać się w dwóch klubach i podpisać umowę w trzecim. Koniec końców wylądował w Polonii, ale tam - poza pojedynczymi biegami - bardzo zawiódł. W fazie play-off potrafił już na trasie przegrywać z juniorami. W Polonii go nie chcą. W 2. Lidze też nie są pewni Rzecz jasna, Polonia będąca pod ogromną presją w kontekście awansu do PGE Ekstraligi, nie zamierza znów stawiać na Michaiłowa, bo ten nie daje żadnych gwarancji, że się poprawi. Ma kontrakt w Bydgoszczy, ale może liczyć na wypożyczenie. O ile znajdzie się chętny oczywiście. Póki co sondują go drugoligowe kluby, ale i tam nie ma jakiegoś większego przekonania, że Michaiłow jest pewniakiem. Łotysz mocno zepsuł sobie opinię. Oczywiście jest to wciąż młody, ledwie 24-letni zawodnik, ale dobrze wiemy jak to w żużlu wygląda. Jeden słaby sezon potrafi w dużym stopniu zniszczyć karierę i spowodować brak zainteresowania klubów. Michaiłow prędzej czy później pewnie znajdzie zatrudnienie, ale może go czekać długa droga do odbudowy nazwiska, które jednak pod koniec wieku juniora robiło naprawdę dużo szumu. Obecnie jednak zdecydowanie większe nadzieje daje Francis Gusts, o cztery lata młodszy od Michaiłowa.