"Królestwa" dybią na Zmarzlika W Chorwacji, podczas inauguracji Grand Prix 2023 polski mistrz świata - Bartosz Zmarzlik wysłał jasny przekaz, że chce wysłuchać na koniec cyklu "Mazurka Dąbrowskiego" po raz czwarty. W Gorican zrobił pierwszy krok bardzo po swojemu: na początku przeżywał męczarnie, ciułał punkty, złapał nawet taśmę, chyba pierwszy raz pod ponad 2000 startów w turniejach GP. Słowem, dał nadzieje konkurentom, że tym razem jest naprawdę do objechania. Przecież do półfinałów wszedł dopiero z piątym wynikiem. Gdyby zmieniono nagle zasady rozgrywania IMŚ i do wielkiego finału awansowałaby czwórka, ale nie na podstawie rezultatów półfinałów, lecz punktów uzbieranych w fazie zasadniczej, Bartosza by w nim nie było. Na szczęście dla Polaka, reguły gry są, jakie są. W półfinale narodził się nowy Bartosz, który resztę rywali zapędził w kozi róg lub jak kto woli, rozstawiał po kątach. Choć najbliżej żużla, byłoby stwierdzenie, iż pogonił ich po torze. Ciekawostka. Po Gorican widać jak na dłoni, że największa konkurencja naszego mistrza czyha w czterech krajach: Australii, Danii Szwecji i Wielkiej Brytanii (kolejność alfabetyczna). Czy to przypadek, że trzy z nich to królestwa, a czwarte, to z Oceanii też przecież ma formalnie monarchę, tyle, że z Londynu? Nie, nie ma przypadków. Reprezentacje królestw dybią na króla Bartosza! Reasumując, inauguracja GP pokazała, że z jednej strony mistrz jest jeden, a z drugiej, iż tytuł numer cztery będzie musiał wyrwać z gardła. "królewskiej" koalicji. Księgowa Sparty skacze z radości A teraz o PGE Ekstralidze, jakże ciekawej w tym sezonie. Szereg ekspertów skazywał na pewny spadek klub z Krosna, a tymczasem harde, podkarpackie Wilki znajdują się w czubie tabeli. Przed startem ligi, poważni ludzie przekonywali, że Unia Leszno będzie walczyć o utrzymanie. Może i będzie, ale czwarte miejsce, dwa zwycięstwa i tylko jedna porażka, to niezły kapitał na przyszłość. Jasne, to dopiero pierwsze koty za żużlowe płoty, ale z puntu widzenia kibiców już jest naprawdę intrygująco, bo w najlepszej lidze świata nie ma "oczywistych oczywistości". Jest w tym speedway'owym rebusie wiele niewiadomych. Lider jest znad Odry. Odniósł dwa zwycięstwa (w tym jedno kluczowe) najmniejszym wynikiem - 46:44. To akurat najlepsza z możliwych wieści dla księgowej i szefów wrocławskiego ośrodka, którzy oglądają każdą złotówkę, nawet jeśli mają ich niemało. Choć, gdzie im do krezusów z Lublina. Cztery kolejki PGE Ekstraligi, trawestując filozofa ze starożytnej Grecji - Sokratesa dały nam dowód na to, iż wiemy, że (prawie) nic nie wiemy. PS. Konia z rzędem temu (może być mechaniczny), kto wyjaśni, dlaczego arbiter Paweł Słupski wykluczył w meczu Wrocław - Częstochowa Piotra Pawlickiego, na którego wpadł Woryna? Eksperci nie wiedzą, dziennikarze nie wiedzą, więc wie chyba tylko Bóg i pan sędzia, który widział wirtual, a nie real.