Fogo Unia Leszno to 18-krotny mistrz Polski, najbardziej utytułowana drużyna w naszej lidze. W sezonach 2017-2020 Unia rządziła, zdobywając cztery tytuły z rzędu. Na zespół Piotra Barona nie było mocnych. Teraz po tamtej Unii zostało już tylko piękne wspomnienie. COVID-19 i pierwsze duże kłopoty Fogo Unii Leszno Pierwsze kłopoty Unii zaczęły się w 2020. Epidemia COVID-19 uderzyła w interesy udziałowców klubu. Nagle okazało się, że klub ma potężne braki w kasie, że kontrakty trzeba ciąć nawet bardziej niż u innych. Emil Sajfutdinow i Piotr Pawlicki długo nie chcieli o tym słyszeć. Zostali, bo nie mieli wyboru. Jednak Sajfutdinow rok później opuścił klub w atmosferze skandalu. Niektórzy mówili, że to była zemsta za tamte cięcia. Wszystko to, co działo się wokół Sajfutdinowa było takim naprawdę mocnym uderzeniem w Unię. Wtedy bowiem pojawiły się pierwsze doniesienia o tym, że klub nie płaci na czas. Dla wielu żużlowców poślizgi są problemem. Zwłaszcza jeśli jest wybór, a kilku pracodawców płaci za wystawione faktury w ciągu kilku dni po meczu. Przyszedł David Bellego. Kto by pomyślał? Odejście Sajfutdinowa było jednak przede wszystkim sportowym ciosem, bo oto odszedł jeden z liderów. Człowiek, który wraz z Januszem Kołodziejem był motorem napędowym zespołu. Na dokładkę Sajfutdinow, podobnie jak teraz Jason Doyle, początkowo podpisał porozumienie odnośnie dalszych startów w Lesznie, a potem się z tego wycofał, informując o tym klub w sierpniu 2021, gdy rynek zawodniczy był już przebrany. Unia musiała się ratować kontraktem Francuza Davida Bellego, który w normalnych okolicznościach nie byłby nawet na rezerwowej liście życzeń. W ostatnim czasie w kręgu zainteresowań Unii coraz częściej pojawiają się jednak zawodnicy, o których rok, dwa lata temu nikt by nie pomyślał. W Lesznie sondowali niedawno Michaela Jepsena Jensena, który od dwóch lat ma kłopoty nawet w pierwszej lidze. Teraz, po odejściu Doyle’a, Unia chce łatać dziury Grzegorzem Zengotą, który wypadł z ekstraligowego obiegu po groźnej kontuzji, po której groziła mu amputacja nogi. Jason Doyle w Krośnie zarobi miliony Unia, choć do niedawna rządziła w Polsce, nie jest już dla zawodników klubem pierwszego wyboru. Po pierwsze z powodu poślizgu w wypłatach. Po drugie inni płacą dużo więcej. Doyle w Krośnie ma zarabiać 1,3 miliona złotych i 13 tysięcy za punkt. W Lesznie o takiej kasie mógł pomarzyć. 800 tysięcy za podpis i 8 tysięcy to był maks. Udziałowcy Unii nie chcą licytować, bo zdają sobie sprawę z własnych ograniczeń, ale i też z tego, że w razie braków, to na nich spadnie konieczność zasypania dziury w budżecie. Gdy oni liczą każdy grosz, inni, mając możniejszych sponsorów i mogąc liczyć na dużo większe wsparcie miasta (Unia dostaje niecały milion, bo też budżet Leszna w porównaniu do tego we Wrocławiu czy Lublinie jest niezwykle skromny) zwyczajnie szaleją. To cud, że jeszcze mają Janusza Kołodzieja To cud, że Unia jeszcze nie straciła Janusza Kołodzieja. Mimo porozumienia ustnego w Lesznie dostaje oferty na 2023 o pół miliona złotych większe od tego, co ma zarabiać w Unii. Dodajmy, że Doyle nie jest pierwszym zawodnikiem, który odchodzi, bo ktoś dał mu więcej. Dwa lata temu to samo zrobili Dominik Kubera i Bartosz Smektała, którzy długo godzili się z jazdą za przyzwoite, ale niskie, jak na polską ligę, kontrakty. Gdy jednak wszedł przepis o zawodniku U-24, to inni z łatwością przebili Unię oferując tym dwóm dwa razy więcej. Teraz Smektała wraca do Leszna, ale to nie jest ten sam zawodnik, co przed odejściem. Sportowo obniżył loty, będzie chciał się odbudować. Unia już dawno nie miała takiego słabego składu, jak ten, który szykuje na sezon 2023. Bez Doyle’a, ktokolwiek go nie zastąpi, staje w jednym szeregu z tymi, którzy będą się bić o utrzymanie. I znów w Lesznie będą się modlić o to, żeby odpalił któryś z juniorów, bo to może zrobić różnicę i dać Unii kolejny rok spokoju. Jeśli jednak w Lesznie nie znajdą sposobu na odwrócenie trendu, to Unia w końcu może obudzić się w pierwszej lidze. Czytaj także: Koniec wielkiej miłości. Kibice mu tego nie wybaczą