Terapia szokowa po łódzku Jakże nasze żużlowe życie byłoby nudne, gdyby nie pojawił się w nim ekscentryczny właściciel Orła Łódź - Witold Skrzydlewski. To prawdziwy, lubiący wyjść przed orkiestrę kolorowy ptak tej dyscypliny. Człowiek, który z ostrą amunicją poszedł już chyba na wojnę ze wszystkimi, łącznie z GKSŻ-em. Teraz chyba chce mieć jeszcze na pieńku ze swoimi zawodnikami. Sentencja: wcześniej robi niż pomyśli pasuje do pana Witka jak ulał. Drużyna Orła od paru tygodni mocno zawodzi. Łodzianie złapali zadyszkę i osuwają się w tabeli eWinner 1. Ligi coraz niżej. Za chwilę może im zajrzeć w oczy widmo rozpaczliwej walki o utrzymanie. Zamiast otuchy i słów wsparcia w trudnym okresie, zawodnicy otrzymali w zamian pismo, w którym działacze informują ich, że do końca rundy zasadniczej klub zamraża im wypłaty. Nie rozumiem tego. Co to zmieni, że żużlowcy poczekają na pieniążki parę tygodni dłużej? Jak długo figurowałem w tym sporcie, z tego typu chwytami motywacyjnymi nigdy się nie spotkałem. Uważam, że pan Skrzydlewski może osiągnąć efekt odwrotny od zamierzonego. To naprawdę nie jest dobry moment, żeby stosować tak drastyczną terapię szokową. Zresztą zna ktoś pracownika, który po niewypłaceniu należności wykonuje swoją pracę wydajniej, lepiej? Kiedy rządziłem w Polonii Bydgoszcz nigdy nic podobnego nie miało miejsca. Oczywiście, zdarzały się wezwania na dywanik, trudne rozmowy podniesionym głosem, ale żaden z żużlowców nie usłyszał ode mnie, że nie otrzyma kasy, którą wywalczył sobie na torze. Na chłopski rozum, zawodnik jeździ beznadziejnie, nie zarabia. Sam działa sobie na szkodę. To proste jak budowa cepa. Po sezonie taki żużlowiec i tak płacił dużą cenę, bo raz, że nie przedłużaliśmy z nim umowy, a dwa, potem miał problem, aby gdzieś się zaczepić. Ewentualnie, gdy już trener tracił cierpliwość sadzał takiego delikwenta na ławkę. Gość szedł w odstawkę dopóki nie pokazał, że zasłużył na powrót do składu. Ale to było sprawiedliwe traktowanie i takie praktyki dotyczyły zarówno "przyjezdnego" jak i wychowanka. Nie było zmiłuj, podziałów na lepszy i gorszy sort. Pójdą ze Skrzydlewskim do sądu Proponuję, żeby pan Skrzydlewski ze współpracownikami zrobili sobie rachunek sumienia i cofnęli się do okresu transferowego. Na litość, przecież ci zawodnicy sami ze sobą nie podpisywali kontraktów. W sporcie, zwłaszcza zawodowym już tak jest, że zdarzają się słabsze okresy i serie przykrych porażek. To, że ktoś nie spełnia pokładanych nadziei, jest wpisane w ten biznes. Pan Witold powie zaraz, że wykłada pieniądze z własnej kieszeni więc wszystko mu wolno. Jestem jednak ciekawy, czy identycznie postępuje ze swoimi pracownikami w firmie, a jak wiadomo jest właścicielem jednej z największych sieci kwiaciarni w Polsce i zakładów pogrzebowych w Łodzi. Zespól Orła nie dostanie teraz nomen omen skrzydeł. Prędzej podopieczni Michała Widery będą jeździli na kolejne zawody ze spętanymi nogami. Padnie na nich blady strach, że jak znów przegrają, to narażą się na złość właściciela i honorowego prezesa. Interesuje mnie jeszcze jedna kwestia, która pewnie nie wypłynie na światło dzienne. Zastanawiam się jak sformułowane są kontrakty w Łodzi. Nie mam wątpliwości, że gdyby Orzeł spadł ligę niżej, a pan Skrzydlewski ciągle trzymałby zakręcony kurek z kasą, to ci żużlowcy pomaszerowaliby do sądu domagać się tego, co mają zapisane na papierze i wtedy sprawa jest przez nich z góry wygrana. No chyba, że szczwany lis pan Witek zastrzegł w nich zapis, że w razie niesatysfakcjonujących wyników, na jakimś niskim pułapie punktowym otwiera mu się furtka do zabawy z zawodnikami w kotka i myszkę.