Kamil Hynek, Interia: Nieco ponad dwa tygodnie przeszedłeś operację złamanej kości udowej. Jak samopoczucie? Dawid Rempała, junior Stelmet Falubazu Zielona Góra: Coraz lepiej, tabletki przeciwbólowe działają (śmiech). Cała mój dzień jest teraz podporządkowany pod rehabilitację. Wstaję wcześnie rano i od razu wkładam nogę do specjalnej maszyny, która aktywizuje kolano. Zbieram się na rehabilitację, wracam zjeść obiad, szybkie przepakowanie i kolejne ćwiczenia kontuzjowanej kończyny. Zagryzam wargi i zapieprzam, chcę jak najszybciej doprowadzić tę nogę do porządku. Jak wygląda taka rehabilitacja? - Chodzi o to, żeby ta noga nie zastygła i złapała luz. Na razie ten zakres ruchu jest mocno ograniczony, nie za bardzo mogę tę nogę obciążać. Wszystko jest świeże. Jakie są rokowania lekarzy? Wrócisz jeszcze na tor w tym sezonie? - Medycyny nie oszukam, będę słuchał lekarzy, ale nie biorę nawet innej opcji pod uwagę. Wszystko zleży od zrostu kości. Przerwa ma trwać od ośmiu do dziesięciu tygodni. Przy dobrym procesie gojenia, tli się szansa, że przy dobrych wynikach zespołu, półfinały i finał play-off są w moim zasięgu. Ból jest tym większy i nie mówię tutaj tylko o nodze, że urazu nabawiłeś się w najgorszym momencie sezonu, kiedy wchodzi on w kluczową fazę. - Po lekkich perturbacjach z silnikami, zacząłem dogadywać się ze sprzętem. Jedną "szafę" miałem już odstawiony specjalnie na ligę. Skupiałem się na tym, żeby w juniorskich zawodach docierać inne jednostki i wtedy wydarzył się karambol. Trudno ogląda się mecze swojego zespołu z poziomu kanapy? - Nie jestem do tego przyzwyczajony. Zawsze stoję z chłopakami na prezentacji, a teraz lizałem cukierka przez papierek (śmiech). Po całkiem fajnym wejściu w sezon, złapałeś lekką zadyszką. Z czego ona wynikała? - Na początku naszym sprzymierzeńcem była temperatura. Moje silniki świetnie asymilowały się z chłodną aurą. Po przyjściu cieplejszych dni, te jednostki zaczęły nam "świrować". Pogubiliśmy się, trzeba była szukać ustawień od nowa. Z pomocą pospieszył wujek Jacek za co mu bardzo dziękuję. Dwa silniki, które nam przyszykował "zażarły". Poza rehabilitacją, która zajmuje ci ponad pół dnia, relaksujesz się przy Netfliksie, starych meczach? - Nie lubię leżeć plackiem, okropnie się męczę i nudzę, gdy jestem przykuty do łóżka. Tydzień temu zacząłem chodzić o kulach, dlatego staram się jak najwięcej przebywać na zewnątrz, poobcować z naturą, pooddychać świeżym powietrzem. Chociaż w tabeli byliście ciągle za plecami Abramczyk Polonii, to kibice i eksperci rugali was za styl, bez przerwy mieli do was jakieś "ale". - Wszyscy wypominali nam marną postawę, że nie gromimy rywali do trzydziestu. Była straszna "napinka" z tego powodu. Tylko, że my robiliśmy swoje, wygrywaliśmy i ani na moment nie wypadliśmy z czołówki. eWinner 1. Liga, nawet dla spadkowicza z PGE Ekstraligi, to nie jest bułka z masłem, trzeba się naprawdę nieźle napocić, żeby wyszarpać zwycięstwa. Z czego wynikały te męczarnie? - Nie mogliśmy złożyć punktów ośmiu zawodników w jedną okazałą całość. Jak jeden pojechał, dobrze, to zwiódł ktoś inny. Poza tym nie oszczędzały nas kontuzje, czego jestem doskonałym przykładem. Zdziwiło cię zwolnienie trenera Piotra Żyto? - Uprzedzając kolejne pytanie, nie miałem z nim problemu. Nasze relacje były wzorowe. Sama dymisja trochę mnie zaskoczyła, ale taka była decyzja zarządu i trzeba ją uszanować. Konsultowano ją z wami? - Były jakieś rozmowy, ale nie mieliśmy na nią wpływu. Działacze postanowili, że najlepsze dla drużyny będzie przewietrzenie sztabu szkoleniowego, a my musimy się do tego dostosować. Zakładając ten najgorszy wariant, że reszta sezonu przejdzie ci koło nosa, jak widzisz swoją dalszą przyszłość w Falubazie? - Podpisałem kontrakt na dwa lata i chciałbym go wypełnić, bez względu na ligę, w której klub z Zielonej Góry będzie występować w przyszłym roku. Jest to forma długu wdzięczności do spłaty. Chcę być fair wobec prezesów oraz drużyny. Byłeś dość cennym zawodnikiem dla Falubazu. Miałeś podpisany kontrakt na "gościu" w Tarnowie, ale nie było ci dane zaprezentować się na starych śmieciach. - To wynikało z sytuacji kadrowej, a nie tego, że ktoś zapragnął zrobić mi na złość. Nille Tuifft doznał kontuzji. Zostało nas dwóch z Fabianem Ragusem i w klubie woleli dmuchać na zimne. Gdybym rozwalił się w Tarnowie, to tę formację juniorską ciężko byłoby poskładać do kupy. Teraz jest tak, że po moim wypadku, naprędce trzeba było sprowadzać Maksa Borowiaka z Fogo Unii Leszno. Zdążyłeś zaznać tej mitycznej magii Falubazu? Mówi się, że ona przygasła w ostatnich latach, że nie ma już takiego ognia na trybunach jak chociażby dekadę temu. - Dla kibiców z Zielonej Góry Falubaz, to nadal coś więcej niż klub. Ludzie tutaj bez przerwy się z nim utożsamiają. Wcześniej nie miałem okazji, aby startować przy pełnych trybunach, które na dodatek zdzierają gardło, skandując twoje imię i nazwisko. W tym mieście jest odczuwalny duży głód sukcesu i walki o wysokie cele. Ta społeczność zasługuje na PGE Ekstraligę i my sportowo postaramy podołać jej oczekiwaniom.