W ogóle rodzice młodych żużlowców jakby się przyjrzeć, dzielą się na dwie grupy: twardo stąpających po ziemi realistów z podejściem: najpierw coś pokaż, potem będą pieniądze, i tych drugich: najpierw pieniądze, a potem może coś pokażesz. Kiedyś wspominał o tym Władysław Gollob, któremu zarzucano, że Polonia w ogóle nie dba o szkolenie młodzieży. - Przychodzi takie dziecko z rodzicem i pierwsze pytanie, jakie słyszę, to: a ile będziemy na tym zarabiać? - mówił. Wygląda zatem na to, że bardzo często rodzice węszą możliwość dorobienia się dużych pieniędzy w krótkim czasie, dzięki błyskawicznym zarobkom syna na torze. Syna, który póki co niewiele jeszcze z tego wie. Ojciec Aleksandra Grygolca robił, co mógł, aby załatwić synowi odejście z Orła. Rozwścieczył jednak prezesa Witolda Skrzydlewskiego donosem na klub. Miał stwierdzić, że Orzeł nie płaci, co jest nieprawdą. Obecnie młody Grygolec chciałby odejść do Krosna, ale Skrzydlewski zgodnie z jego prawem na to nie pozwala, bowiem formalnie Aleksander nadal jest jego zawodnikiem. Żużlowiec zaś nie stawia się na treningach, wysyłając zwolnienia lekarskie, co do których można mieć spore wątpliwości. W całej sprawie najbardziej mąci oczywiście Paweł Grygolec, który niszczy synowi karierę, zanim ta na dobrą sprawę się zaczęła. Być może psychicznie jego syn już ma tej sytuacji dość. Bardzo podobne koleje losu miał utalentowany Oskar Bober. Po dobrym w jego wykonaniu sezonie 2016 było wiele klubów zainteresowanych jego usługami. Miało to też związek z odchodzeniem do grona seniorów rocznika 1995, z którego było wielu świetnych młodzieżowców (Zmarzlik, Przedpełski, Pieszczek, Cyfer). Bober na rozmowy jeździł z mamą, której oczekiwania wbijały prezesów w fotel. Mówiło się, że w Zielonej Górze jej wymagania wprawiły wszystkich w osłupienie. Chciała po prostu jak najszybciej wykorzystać i zarobić na talencie syna. Ostatecznie Bober wylądował we Wrocławiu i prawie w ogóle tam nie jeździł. Od tego czasu jego kariera mocno wyhamowała i tak naprawdę nie wiadomo, czy za rok będzie jeszcze się ścigał. Oczywistym jest, że rodzic chce jak najlepiej dla swojego dziecka. To całkowicie normalne. Niemniej śmiesznie wygląda, kiedy ktoś oczekuje wielkich pieniędzy lub specjalnego traktowania w przypadku nastoletniego zawodnika, który nic jeszcze nie pokazał. W życiu najczęściej trzeba najpierw coś dać od siebie, żeby później dostać. Rodzice potrafią w tym pomóc, rzecz jasna. Weźmy przykład polskiego tenisisty Jerzego Janowicza. Jego rodzice zainwestowali w niego mnóstwo pieniędzy, ale opłaciło się. Zarobili na tym i oni, i on. Co prawda sam zawodnik w ostatnich latach mocno się pogubił, ale co zarobił, to jego. Tu akurat wpływ rodziców był korzystny. Sprawy Grygolca i Bobera mają jeden wspólny mianownik - roszczeniowa postawa rodzica. Najgorsze, że ofiarą takiej historii jest ten niewinny, czyli młody, niewiele jeszcze z tego rozumiejący zawodnik. Być może to pokazuje, że niedobrym rozwiązaniem jest bawienie się w rodzinne teamy zawodniczo-menedżerskie. Osoba prowadząca żużlowca, a będąca z zewnątrz też może załatwić mu dobry kontrakt, bez niepotrzebnego wchodzenia w konflikty i przejawiania absurdalnych oczekiwań. Boberowi sytuacja bardzo zaszkodziła, pozostaje więc pytanie, jak będzie z Grygolcem. Problem w tym, że on jeszcze nawet niczego nie pokazał. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź