Deszcz mocno wystraszył Cloppenburg to miejsce, w którym poważne zawody odbywają się bardzo rzadko. A konkretnie raz w roku. Ale za to jest to turniej, który dla miasta stanowi wielkie święto. W piątek zjechało tam wielu naprawdę znanych zawodników: Oliver Berntzon, Przemysław Pawlicki, Timo Lahti, Jaimon Lidsey czy David Bellego. Powrót na tor zaliczył też Martin Smolinski. I to jaki powrót! W cuglach wygrał zawody. Jeszcze godzinę przed zawodami byliśmy pewni, że nie ma sensu jechać do Cloppenburga. 20 km od miejsca docelowego była ulewa. Wycieraczki nie wyrabiały na najmocniejszym trybie. Dojechaliśmy na obiekt. Tor pływał. - Luz. Daj mi chwilę czasu. Nie zorientujesz się, że w ogóle był jakiś deszcz - uspokoił mnie kierownik zawodów. Miał rację. W błyskawicznym tempie tor doprowadzony został do stanu idealnego. - Co Michał, w Polsce byśmy już byli spakowani, nie? - zagadnął mnie znajomy głos. To Nicolai Klindt, z którym mam koleżeńskie niemal relacje i często przed zawodami rozmawiamy. Zawody i impreza w jednym miejscu Na nieco ponad trzy godziny stadion w Cloppenburgu zamienił się w jedną, wielką imprezę. Komplet publiczności, świetny prezenter, muzyka dodająca temu wszystkiemu jeszcze większej magii. Co ważne, muzyka puszczana non stop, a nie tylko w dłuższych przerwach, tak jak w Polsce. W Cloppenburgu DJ wyciszał ją dopiero w momencie wkręcenia gazu przez zawodników. Tor w Cloppenburgu jest mały, co spowodowało, że emocji było naprawdę sporo. Start nie decydował o niczym. Większość mijanek była na drugim łuku, można było przejść nawet z czwartej na pierwszą pozycję. Wszystko to oczywiście przy wielkim aplauzie publiczności. "Bremyslau" zapomniał, że jedzie dalej Do śmiesznej sytuacji doszło przed półfinałami. Jeden z zawodników nie przyszedł w miejsce, w którym niczym w cyklu GP wybierało się pola startowe. A konkretnie zrobił to "Bremyslau Pauliki". Tak dokładnie czytano bowiem Przemka Pawlickiego. Podszkoliliśmy nieco spikera i później już mówił lepiej. A Pawlicki przybiegł ostatecznie i wybrał dla siebie pole. - Które byś wziął? - zapytał mnie Matic Ivacic. - Ja czwarte. Ale wiem, że ty go nie lubisz - odpowiedziałem. - Trochę to w sumie dziwne, że zrobiłem dziesięć punktów i mogę skończyć nawet jako ósmy, nie? - zapytał raz jeszcze. W pewnym sensie miał rację, ale ten system znany już jest z cyklu GP i przyzwyczajeni jesteśmy, że zwycięzca rundy zasadniczej może skończyć zabawę w półfinale. A Ivacic akurat pojechał bardzo dobre zawody i skończył na podium. Dajcie już spokój z tym Teterow! Jeśli rzeczywiście są plany, aby GP Niemiec zmieniło organizatora, ale pozostało na szeroko pojętej północy kraju, to Cloppenburg byłby kapitalnym pomysłem. Chyba każdemu robi się już niedobrze na myśl o nudnym, dziurawym i kompletnie nieprzygotowanym torze w Teterow. Takich turniejów nikt nie chce oglądać. Cloppenburg pokazał, że wie jak zrobić małe GP. Atmosfera była absolutnie niepowtarzalna. Jedyny minus to mała pojemność trybun. Może jednak dałoby się zrobić jakieś dostawki? W końcu nie wszystkie turnieje rozgrywane są na wielkich arenach. Cloppenburg pokazał, że wie co to wielkie show. I na pewno będziemy tam wracać. Czytaj też: Znów tego dokonał. To będzie przyszły mistrz świata?