Pedersen wrócił na tor w kapitalnym stylu, bo w meczu z Włókniarzem zdobył komplet punktów. Wydawało się, że on jeszcze w tym sporcie może dużo ugrać. Potem jednak przyszły wyjazdy, trudniejsze tory i obrażony Pedersen zjeżdżający na murawę, udający defekty w przypływie frustracji. W zasadzie na Nickiego klub może liczyć tylko w meczach u siebie. A nikt zdrowo myślący nie będzie u siebie trzymał takiego zawodnika. Czy zatem dni Pedersena są w Grudziądzu policzone? Wygląda na to, że tak. Sam zawodnik niedawno w rozmowie z WP żalił się, że nie dostał jeszcze z klubu żadnej konkretnej propozycji przedłużenia współpracy. Trudno się jednak działaczom dziwić. Oni chcą lidera na pełen etat. Takiego, któremu jak każdemu innemu może przytrafić się słabszy mecz, ale który będzie przyjeżdżał w stu procentach gotowy także na wyjazdy. Pedersen wybiera zaś sobie mecze, w których jedzie na poważnie. Inne niemal odpuszcza. Miarka się więc przebrała. Będzie mu trudno znaleźć klub. Nazwisko to nie wszystko Działacze z PGE Ekstraligi widzą, że Pedersen najpewniej oczekuje specjalnego traktowania, jako były trzykrotny mistrz świata i jakby nie patrzeć, jedna z największych gwiazd w historii tego sportu. Nikt jednak nie pozwoli na to, by pracownik rządził pracodawcą, dlatego też po słowie w GKM-ie jest Jason Doyle, który zapewne zajmie miejsce Pedersena. A duński mistrz będzie musiał szukać innego klubu. Czy znajdzie? To już inna sprawa. Zapewne jak zawsze desperackie poszukiwania lidera będą u beniaminka PGE Ekstraligi, którym na ten moment najpewniej będzie Falubaz Zielona Góra. Oczywiście nie jest powiedziane, że klub jest na Pedersena skazany, ale historia ostatnich lat pokazuje, że beniaminek który nie podejmie ryzyka, na utrzymanie nie ma szans. Pedersen z jednej strony jest takim ryzykiem, ale z drugiej - czy na pewno? Raczej możemy spodziewać się po nim dokładnie tego samego, co widzimy w tym roku.