Kompletny chaos przed, w trakcie i po meczu na obiekcie w Mościcach, na długo pozostanie w pamięci obserwatorów tego bądź, co bądź żużlowego święta. Służby porządkowe i osoby odpowiedzialne za organizację spotkania raziły nieporadnością i niekompetencją. Niespełna godzinę przed rozpoczęciem zawodów próżno było znaleźć kogoś, kto wiedział, gdzie znajduje się biuro zawodów, a większość nie potrafiła nawet wskazać miejsca, gdzie taką informację można było uzyskać. Jakiekolwiek pytanie kończyło się z reguły odpowiedzią "nie wiem, ja też nie jestem stąd". W poszukiwaniu prasowych akredytacji bez problemu mogliśmy wejść do pomieszczeń klubowego budynku i nikt nie sprawdzał nawet co ze sobą wnosimy. W loży dostępnej rzekomo tylko dla VIP-ów znaleźliśmy wybitnie roztargnioną kobietę z identyfikatorem "organizator zawodów", która dopiero po usilnych prośbach w opryskliwy sposób pozwoliła nam telefonicznie porozmawiać z "rzecznikiem prasowym". Ten nie mógł nam wręczyć dokumentów uprawniających fotoreportera do wstępu na płytę stadionu, ponieważ sam, ubrany w kamizelkę "monitoring", był zajęty ... fotografowaniem otoczki spotkania. Niski poziom organizacyjny, niegodny drużyny mistrzów Polski, utrzymywał się w trakcie zawodów. Spiker błagając o spokój na stadionie zachęcał kibiców do "małego szczeniaczka", którym mogliby złagodzić wrogość do fanów ekipy z Wrocławia (!). Najwyraźniej sam był, jak to nazwał po "szczeniaczku", bowiem nieustannie mylił, nie tylko nazwiska zaproszonych gości (Mirosław Szymkowiak stał się przez jakiś czas Damianem Gorawskim), ale nawet (o zgrozo!) drużyn walczących w najważniejszym meczu żużlowego sezonu. I tak fani "Jaskółek" dowiadywali się od niego, że "tutaj w Toruniu nasi pupile walczą z Wrocławiem" (!) Do organizatorów dostroili się swoim poziomem także fani na trybunach, którzy po każdym biegu bez opamiętania rzucali na tor serpentyny, których długotrwałym usuwaniem zajmowały się bynajmniej nie służby porządkowe, a ... kibice swobodnie przeskakujący przez bandy bezpieczeństwa oraz ... cheerleaderki. W trakcie biegów nominowanych nagromadzone za torem stosy serpentyn nagle się zapaliły i w efekcie po ostatnim biegu widzowie oglądali radość swoich ulubieńców połączoną z ... interwencją strażaków. Jak widać sukces sportowy nie zawsze idzie w parze z organizacyjnym, na co, wobec biernej postawy klubowych działaczy, powinni chyba większą uwagę zwrócić sponsorzy, którzy swoją marką firmują takie bałaganiarstwo... Zobacz galerię zdjęć z Tarnowa