Reprezentacja Polski to papierowy faworyt sobotniego finału. Bartosz Zmarzlik, Maciej Janowski, czekający w odwodzie Patryk Dudek - te nazwiska budzą ogólny respekt w każdym miejscu posiadającym żużlowy tor i znającym zapach spalanego oleju rycynowego. Orły Dobruckiego do sukcesu pcha oklepana przez dziennikarzy "sportowa złość". Co roku przyjeżdżają na SoN odebrać złoto i co roku wracają do domów z kwitkiem. Kto tym razem powinien im zagrozić? W półfinałach zęby pokazali Australijczycy czy Finowie, a szacunek należy okazać także obrońcom tytułu z Wielkiej Brytanii, ale pod nieobecność reprezentacji Rosji najwięcej postrachu w naszych szeregach budzą z pewnością gospodarze - najpoważniejsi, jeśli wierzyć przewidywaniom bukmacherów, pretendenci do pokonania Polaków. Oni również, podobnie jak Polacy, odczuli zmianę formatu rozgrywek z czwórmeczów na zawody parowe. Jeszcze dekadę temu byli drugą najpotężniejszą drużyną na świecie, regularnie doprowadzali naszych kibiców do wylewania łez i wznoszenia wulgarnych okrzyków. Od zarania ery SoN nie mają jeszcze na koncie żadnego złota. Gdzie, jeśli nie w Vojens? Kim, jeśli nie Michelsenem i Madsenem? W środowisku mówi się, że obaj panowie za sobą nie przepadają. To niezbyt szokująca informacja. Kto określa kłótliwość narodową cechą Polaków, ten niezbyt dobrze zna relacje towarzyskie panujące wśród żużlowców z kraju klocków Lego. Nicki Pedersen nie lubi Hansa Nielsena, Hans Nielsen nie lubi Kennetha Bjerre, Kenneth Bjerre... i tak dalej, i tak dalej. Madsen i Michelsen niedługo będą współpracować częściej Nie wiadomo na ile łącząca ich antypatia została wyssana z palca, ale z pewnością nie widać jej na torze. W zawodach indywidualnych - wie o tym każdy, kto oglądał tegoroczny turniej Grand Prix na Stadionie Narodowym - między panami skrzyły się czasem iskry, ale nigdy nie przekraczali oni granic sportowej rywalizacji. Kiedy przychodziło im wdziewać plastrony z białym krzyżem na czerwonym tle i wspólnie odkręcać gaz ku chwale swej ojczyzny, zawsze współpracowali bez zarzutu. Tym razem na sprawność ich jazdy parowej szczególnie uważnie patrzeć będą nie tylko rodacy Makbeta, ale i spora część kibiców znad Wisły, a dokładnie rzecz biorąc znad górnej, przepływającej przez Częstochowę Warty. Tajemnicą poliszynela jest porozumienie się Mikkela Michelsena z tamtejszym Włókniarzem. Wszystko wskazuje na to, iż już w przyszłym sezonie będzie on wraz z Madsenem świadczył o sile Lwów. Dla kibiców przybranych w biało-zielone szaliki sobotni finał SoN będzie więc swoistą próbą generalną współpracy Duńczyków. Każdy z nich - być może po kryjomu i w głębi duszy - będzie delikatnie ściskał kciuki za podopiecznych Hansa Nielsena. Nie chodzi od razu o to, że częstochowianie wybuchną radością, gdy Duńczycy pokonają Polaków. Z pewnością jednak nie będą wówczas najsmutniejszym miastem w kraju.