Kamil Hynek, Interia: Nie będzie dużym nadużyciem, jak cytując klasyka, For Nature Apator Toruń był przed meczem w Grudziądzu jedną noga w grobie, a drugą na skórce od banana? Sławomir Derdziński, wychowanek Apatora Toruń: Idealnie pan to podsumował. Sytuacja była nieciekawa. W niedzielę długimi fragmentami to GKM był z przodu, a przed ostatnim, decydującym o losach meczu biegiem chyba wszyscy kibice Apatora dostawali palpitacji serca. O nie, to na pewno nie był mecz dla ludzi o słabych nerwach. W mediach pojawiały się informacje o kawasach wewnątrz drużyny, że atmosfera jest gęsta. Tak sobie myślę, że gdyby nie udało się wygrać tej prestiżowej derbowej batalii z GKM-em (46:44), to w Toruniu doszłoby do trzęsienia ziemi. - Męskie rozmowy są potrzebne, bo zespół musi czasami dostać dodatkowy impuls. Wróciłbym do meczu w Gorzowie. Tam wynik był bardzo ciasny i decyzje, które zapadały w trakcie spotkania nie do końca mi się podobały. To jest trochę konsekwencja tego, że w Grudziądzu jechaliśmy już z nożem na gardle. Ktoś ze sztabu szkoleniowego straciłby robotę? - Nie sądzę. Drużyna wybierała się na zawody z GKM-em z gorącymi głowami. Nie było już marginesu błędu, ale takie decyzje spowodowałyby jeszcze większą nerwowość. Jedyne czego potrzebuje teraz Apator, to spokoju. Już przed sezonem powtarzałem, że Toruniowi w tym składzie daje rok na dotarcie. Ale w Toruniu są same gwiazdy. Wynik oczekiwany jest tu i teraz. - Ja to rozumiem. Apetyty były strasznie rozbudzone. Patrzysz na skład, a tam Dudek, Lambert, Przedpełski i młody Holder. Patrzysz na ten skład i mówisz sobie, z takimi czterema muszkieterami, to nie ma prawa się nie udać. Wy też ubieraliście Apator w szaty dream-teamu. A zna pan takie stwierdzenie, że tam gdzie zaczyna się żużel, tam kończy się logika? Pewnie. - No to ma pan rozwiązanie zagadki, dlaczego Apatorowi idzie jak po grudzie. Nie sztuką jest pokupować samych liderów, ale sztuką jest ich wkomponować do drużyny, żeby te elementy układanki idealnie się zazębiły. To proces, ale wierzę w Roberta Sawinę i jego metody. Zawsze tak było, że wynik kształtował klimat w zespole. - W Toruniu nikomu nie było do śmiechu. To mogę panu zagwarantować. Ale, co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas. Wywlekanie brudów na forum publiczne jeszcze nikomu się nie przysłużyło. Fajnie, że jeśli były jakieś tarcia, to chłopaki wyjaśnili to sobie za zamkniętymi drzwiami. Dostrzegł pan pozytywne zmiany w Grudziądzu? - Drużynie nie szło, ale powstała z kolan i za to należą jej się słowa uznania. Na torze spod kół żużlowców z Aniołem na piersi leciały iskry. Przecież po piątym biegu mieliśmy już sześć punktów w plecy i trzeba było gonić. Zawodnicy nie zwiesili nosów na kwintę, wzięli się w porę w garść. Teraz fajnie się o tym dyskutuje, ale nie chciałbym być w ich skórze po ewentualnej przegranej z GKM-em. Pięć meczów i cztery porażki, to z całym szacunkiem ale byłby wstydliwy bilans. Zwłaszcza, że ta jedna wygrana, to pokonanie najsłabszej Arged Malesy. - Nam nawet już przyklejono łatkę specjalistów od pięknych porażek. Niestety żużel, to nie łyżwiarstwo figurowe, gdzie za wrażenia artystyczne przyznaje się dodatkowe punkty. Mniejsza o to, widzę w tej ekipie zalążek czegoś fajnego, chłopaki się rozkręcają, nabierają rozpędu Twierdzę, że w Grudziądzu narodził się silny Apator i będzie już tylko lepiej. Nastąpiło zwolnienie blokady? - Jack Holder np. potrzebował takiego meczu, wyścigu, po którym poczuje się ważny. Fani noszą go teraz na rękach, okrzyknięto go bohaterem ostatniej akcji. To są małe rzeczy, ale one potrafią uskrzydlić zawodnika i dać mu kopa. Gdzie pan upatruje największych rezerw Apatora? - Każdy ma coś do poprawy i to są te ułamki procent składające się na sukces. Poza Lambertem, który akurat mnie nie zawodzi, wszyscy wpadają w większe bądź mniejsze turbulencje. Czekam na odrodzenie Pawła Przedpełskiego i stabilnego Holdera. Odnośnie Polaka jestem przekonany, że to jest kwestia czasu kiedy odnajdzie prędkość i wskoczy na wysoki poziom a nastąpi to szybko. Australijczyk na razie jedzie jak mu zawieje, zdarzają się wpadki. Juniorzy? Nie ma za bardzo o czym gadać. Dlaczego? - Nie jestem w środku więc nie mam pojęcia, jaka jest przyczyna tego, że ich forma daleka jest od przyzwoitej. Nie chcę po prostu się zagalopować i kogoś urazić. Denis Zieliński zdobył w Grudziądzu dwa punkciki, które być może były na wagę zwycięstwa, ale na resztę trzeba spuścić zasłonę milczenia. Nie wiem, dlaczego sztab szkoleniowy nie postawił jeszcze odważniej na młodego Affelta. Skoro tamci nie grzeszą formą, to trzeba podjąć ryzyko. Niech się chłopak uczy. Do odważnych świat należy. Zgodzi się pan, że Patryk Dudek jest solidny, ale brakuje jednak tego efektu wow? - Nie jestem pewien, ale Patryk przesiadł się chyba na silniki Ryszarda Kowalskiego. Poza flagowymi jeźdźcami inżyniera z Cierpic - Bartkiem Zmarzlikiem i Maćkiem Janowskim, reszta zawodników, którzy korzystają z usług Polaka, albo się przesiada na inne jednostki, albo ma problem z doregulowaniem sprzętu. Dudkowi też brakuje prędkości, ale w Grudziądzu zawodnik w końcu złapał jakiś punkt zaczepienia. O Patryka w dalszej perspektywie jednak się nie martwię. Facet trzyma łeb na karku, otacza się mądrymi ludźmi. Wcześniej wystąpił pan w roli adwokata Roberta Sawiny, brał go pan w obronę, choć wiele osób nie szczędziło mu po słabym początku sezonu słów krytyki. - Kiedyś ktoś ładnie powiedział, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą, ale Robert to bardzo honorowy człowiek. Znam go jeszcze z czasów kariery. Jeździliśmy wspólnie. I jestem przekonany, że co by się nie działo, on zawsze stanie murem za zespołem, nie schowa głowy w piasek. Sztab szkoleniowy nie jest rozdmuchany, odpowiedzialność się nie rozmywa? W przysłowiu było, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść? - Dajmy Sawinie zorganizować sobie robotę. Brał ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nic nie odbywa się w wbrew jego woli. Gwarantuje panu, że jak trzeba będzie, on weźmie wyniki na klatę, byleby tylko uchronić zawodników przed strzałami. Krzysztof Gałańdziuk przyszedł przed sezonem z Wrocławia do Torunia m.in. po to, aby ogarnąć sprawy torowe, żeby Motoarena była wreszcie atutem gospodarzy. Tymczasem w spotkaniu z Motorem Lublin, to zawodnicy Apatora nie mogli się połapać. To oni wyglądali jakby wybrali się na wyjazd. - Poruszył pan temat rzekę. Naprawdę nie wiem, gdzie jest pies pogrzebany. Chodzą słuchy, że planowana jest jakaś dosypka świeżego materiału, ale nie jestem takim specjalistą, aby otwarcie przyznać, czy to dobre, czy złe rozwiązanie. Pewne jest to, że zawodnicy męczą się na domowej nawierzchni. Ale wydaje mi się, że wkrótce pożar będzie ugaszony, Robert zaordynuje burzę mózgów, weźmie sztab, toromistrza na stronę i wspólnymi siłami wyciągną konstruktywne wnioski. Czterech zawodników występujących na stałe w cyklu Grand Prix odbija się czkawką? - Nie powinniśmy udawać, że ta kwestia nas nie dotyczy. Niejednemu już wypomnieli syndrom Jasona Crumpa, który prawie zawsze dzień po turnieju GP nie istniał w lidze. O ile dla Dudka, czy Lamberta, to nie jest pierwszyzna, o tyle debiutant Przedpełski musi się przystosować do panujących reguł i przyszykować organizm, sprzęt na dwa dni poważnej orki. Sęk w tym, że Paweł znajduje się na etapie poszukiwań, tych momentów słabości jest więcej niż pewnie sam przed sezonem przypuszczał. Pięć lat czekał Toruń na ponowny, wyjazdowy tryumf w PGE Ekstralidze. Poprzedni także wypadł w Grudziądzu. - Historia zatoczyła koło. Byłem odrobinę w szoku, gdy zobaczyłem tę statystykę, ale z faktami się nie polemizuje. Całe szczęście zabawę w liczenie zaczynamy od nowa i obyśmy nie musieli znów tak długo czekać na zwycięstwo w delegacji. Warto pochwalić pana Przemysława Termińskiego. W przeszłości, właściciel klubu lubił po przegranych meczach brylować w mediach społecznościowych i nie czaił się z wbiciem szpilek swoim zawodnikom. Teraz długo siedział cicho. - No i bardzo dobrze, że wytrzymał ciśnienie. Ci chłopcy nie potrzebują dodatkowej motywacji, a mieszanie palcem w szklance, uzewnętrznianie się i tak nic nie da. Słychać głosy, że przy nowym systemie i sześciu zespołach w play-off, po wygranej Apatora z GKM-em poznaliśmy ostatnią zagadkę rundy zasadniczej. - Niewykluczone, że czeka nas kilkanaście kolejek o nic. Na starych zasadach, we Wrocławiu i Toruniu stawaliby obecnie na rzęsach, żeby wślizgnąć się do czwórki, a tak te emocje są stłumione. Gdzie będzie Apator na finiszu regularnego sezonu? - Szóstka już jest, idziemy po więcej. Czwórka jest realnym scenariuszem. Zakładając, że się pan nie pomyli w przewidywaniach i ten Apator zacznie się rozkręcać, nikt nie będzie chciał na niego trafić w play-off. - Oczywiście. Toruń będzie potwornie niewygodnym przeciwnikiem. Możemy być świadkami interesujących zdarzeń, kiedy ta tabela będzie się kształtować, a pary play-off krystalizować. Wtedy przez wszystkie mianowniki będziemy odmieniać określenia unik i szachy.