Kamil Hynek, Interia: Na zakończenie rundy zasadniczej w PGE Ekstralidze For Nature Solutions Apator zremisował z Betard Spartą, co oznacza, że w ćwierćfinale play-off trafił na bliską pana sercu Moje Bermudy Stal. Michał Kugler, były wiceprezes klubu z Gorzowa: Reakcje gospodarzy po ostatnim biegu były jednoznaczne. Oni świętowali ten wynik jakby zdobyli mistrzostwo Polski. Nie chcieli jechać z Włókniarzem, bardziej wygodna wydaje im się poturbowana przez kontuzje Stal. To zrozumiałe, będąc na miejscu Apatora też wolałbym Stal. Ale fakt, torunianie wybuchli radością po ostatnim biegu, jakby właśnie wyciągnęli zwycięski los na loterii. - To jest sport, papier niejednego już prężącego muskuły sprowadził na ziemię. Dyspozycja dnia ma ogromne znaczenie. Doskonale pamiętam sezon 2011. To był ostatni rok przed likwidacją sześciozespołowej fazy play-off. W ćwierćfinale pokonaliśmy Unię Leszno, ale nasz rywal wszedł do czwórki jako lucky loser. Unia pojechała o złoto, a my o brąz. Pan jest w tej grupie, która twierdzi, że play-off rządzi się swoimi prawami? - Z grona ekip, które dostały się rozgrywki medalowej, znak równości postawiłbym przy pięciu. Lekko odstaje Fogo Unia, a na fali wznoszącej jest Sparta i Włókniarz, ale jedna kontuzja, dołek formy lidera może wywrócić hierarchię do góry nogami w ciągu zaledwie paru minut. Proszę popatrzeć na Stal. Nie oszczędza was los. Łatwiej policzyć zawodników, którzy nie odwiedzali w tym roku gabinetów lekarskich. Wciąż niepewny jest występ w pierwszym spotkaniu ćwierćfinałowym Martina Vaculika i Oskara Palucha - Poobijany jest Thomsen. Ewentualna absencja Vaculika jest dużym powodem do zmartwienia, bo to jedna z naszych dwóch podstawowych armat. Martin zna Motoarenę od podszewki, był żużlowcem Apatora i jego wskazówki mogłyby się okazać bezcenne. Rozumiem, że po blamażu w Lublinie, pan się o Stal nie martwi? - W optymalnym składzie Stal jest piekielnie silna. Trzeba powalczyć na wyjeździe o jak najlepszy rezultat, żeby na Jancarzu otworzyć sobie chociaż szansę na lucky losera. Z lokat w tabeli wynikałoby, że oba zespoły wjadą do półfinału. Ogłoszony niedawno jako nowy zawodnik Stali na sezon 2023 Oskar Fajfer, to dobre zastępstwo za Bartka Zmarzlika? - (śmiech) Oskar nie wchodzi w betonowe buty po Zmarzliku. Nikt od niego nie oczekuje, że będzie drugim Bartkiem. Z całym szacunkiem, ale nie bujajmy w obłokach, chłopak przychodzi do regularnego medalisty DMP, z zespołu spadkowicza do 2. LŻ, więc operujemy nie tym rozmiarem kapelusza. To byłoby nawet nie fair wobec Oskara, gdybyśmy patrzyli na niego przez pryzmat dwukrotnego mistrza świata. Inaczej, Fajfer sprawdzi się w Stali? - Jestem optymistą. W Gorzowie stosunkowo późno dowiedzieli się o zmianie barw przez Zmarzlika, a kiedy ruszali na łowy rynek był już przeczesany. Z wolnych żużlowców Oskar był ciekawszą opcją. Jak będzie wyglądało życie Stali bez Zmarzlika? - Bartek był liderem z krwi i kości, maszynką do zdobywania punktów, nie zdarzały mu się wpadki. Wszyscy wpisywali mu w ciemno do programu te 12-15 "oczek". Teraz większa odpowiedzialność spadnie na barki całej drużyny. Jeden element układanki się "wysypie" i Stal będzie w tarapatach. - Pole do wtop będzie mocno ograniczone. Akcenty muszą rozkładać się równomiernie, to wytrych do zwycięstw. Kolejny sezon należy traktować w kategoriach przejściowego, żeby kibice byli przygotowani na ewentualny brak Stali w gronie ekip bijących się o medale? - Jestem przekonany, że w tym składzie osobowym, z fajnym zawodnikiem U24, jeśli dopisze zdrowie i drużynę ominą groźniejsze urazy gorzowianie będą w stanie namieszać, z wdrapaniem się na podium włącznie. Mamy tajną broń w osobie super młodzieżowca Oskara Palucha, który będzie się systematycznie rozwijał. Poza tym na stanowisku szkoleniowca jest znakomity fachowiec Stanisław Chomski. On da sobie świetnie radę z poukładaniem tych klocków. W przyszłorocznym zestawieniu Stali jest już tylko jedna niewiadoma. Ma pan swojego wymarzonego kandydata do formacji U24 za Patricka Hansena? - Nie będę nikogo sugerował. Wierzę w sztab: Chomski, Paluch, Orzeł. To na tyle doświadczony tercet, że na pewno już działa w pocie czoła, aby kogoś tam wkomponować. Brak Zmarzlika odbije się na frekwencji w Gorzowie? - Obawiam się, że niestety tak. Bartek jest koniem pociągowym, marketingową machiną i ulubieńcem publiczności. Mnóstwo osób chodziło "na Bartka". To jest ta najpilniejsza działka do zagospodarowania przez PR-owców klubu i prezesa Waldemara Sadowskiego, żeby mimo jego pożegnania, odnaleźć się w całkiem nowej rzeczywistości. Nikt nie jest ważniejszy od klubu, dlatego ta moda na żużel w Gorzowie nie minie. Gorzów kupował licencję na turnieje Grand Prix dla Zmarzlika, jako gospodarza. - Bartek jest chłopakiem stąd, wychowankiem GUKS-u Wawrów i Stali, mieszka w pobliskich Kinicach i nigdy się nie wyprze swojego pochodzenia. On dalej będzie wizytówką miasta, chociaż póki co w już barwach innego klubu. Zresztą na turnieje Grand Prix wpadają fani z całego kraju, dopingować wszystkich reprezentantów Polski, a nie tylko Zmarzlika. Ale dla lokalnych kibiców, to Zmarzlik był chyba największym magnesem. Zajmuję się szeroko pojętym marketingiem zawodowo od dawna. Kiedy pracowałem w klubie, organizowaliśmy wiele akcji, które miały na celu ściągnąć fanów na stadion, a prezesa Sadowskiego znam od dawna, to facet z głową pełną ciekawych pomysłów, coś wykombinuje. Po lubelskiej przygodzie Bartek wróci na białym koniu do Gorzowa? - Na pewno przyjmiemy go z otwartymi ramionami. Każdemu sportowcowi raz na jakiś czas dobrze jest zmienić otoczenie. W domu Bartek był na wiecznym świeczniku, zapisał na swojej jedenastoletniej karcie w Stali piękną historię. W wieku zaledwie 27 lat, stał się postacią pomnikową. Rozsławił Gorzów na całym świecie i za to należą mu się pokłony oraz dozgonny szacunek.