Zaraz po tym jak toruński klub oficjalnie poinformował w poniedziałek, że Tomasz Bajerski nie będzie w najbliższych rozgrywkach menedżerem eWinner Apatora, ruszyła trenerska giełda z nazwiskami, które torunianie sondują w kontekście zastąpienia dotychczasowego szkoleniowca. Robert Sawina, Adam Skórnicki, Marek Cieślak, Krzysztof Cegielski, to zaledwie kilka z nich. - A ja postawiłbym na Jacka Gajewskiego. On idealnie wpisałby się profil menedżera, o jakim marzą choćby toruńscy kibice - mówi nam były menedżer toruńskiego klubu Jacek Frątczak. Frątczak pije do komentarzy fanów Apatora, którzy z dużą dezaprobatą wypowiadali się o zwolnieniu Bajerskiego. Oni w odróżnieniu od działaczy stanęli murem za wychowankiem i chcieli, żeby mimo swoich problemów prywatnych dalej był częścią sztabu szkoleniowego drużyny z Torunia. - Te oczekiwania społeczne w Toruniu są dość jednoznaczne. Kibice nie chcą nikogo z zewnątrz, tylko człowieka z miasta, którego mogą np. spotkać w tygodniu w sklepie. Dlatego wybrałbym Gajewskiego. Wtedy byłby wilk syty i owca cała. Jacek nie będzie miał kłopotów z wejściem do zespołu i przede wszystkim z komunikacją. Świetnie porozumiewa się w języku angielskim, zna ten klub od podszewki. Poza tym jest torunianinem, mieszka w Toruniu, jest wolny, był już kiedyś menedżerem Apatora więc dla mnie spełnia wszystkie najważniejsze kryteria - argumentuje Frątczak. Nasz felietonista uważa, że zarząd z Torunia powinien kierować się opinią kibiców, ale nie może być ona decydująca. - Merytoryka na pierwszym miejscu. Romantyczny żużel już przeminął i nie wróci. Teraz, to wynik kształtuje świadomość fanów. Gdyby Apatorowi udało się wygrać inauguracyjne spotkanie we Wrocławiu, na torze mistrza Polski, menedżer mógłby być nawet Rosjaninem. Taki człowiek z miejsca stanie się lokalnym bohaterem. Jak nie będzie rezultatów, a oczekiwania w Toruniu są ogromne nie pomoże nawet Copperfield - tłumaczy. Były selekcjoner reprezentacji Polski i jeden z najbardziej utytułowanych trenerów w kraju - Marek Cieślak wysnuł wniosek, że toruńskie gwiazdy z wybujałym ego potrzebują autorytetu, kogoś, kto nimi w razie potrzeby wstrząśnie i będzie rządził twardą ręką. - A których zawodników nie trzeba okiełznać?. Nie dzieliłbym drużyn na łatwe i trudne do prowadzenia. To nie są ludzie z zakładu karnego. Każdy z nich ma swoje aspiracje, i to zrozumiałem, że czasami zaiskrzy - przedstawia swój punkt widzenia. - Kiedy byłem menedżerem Apatora miałem taką sytuację. W jednym z biegów Rune Holta i Daniel Kaczmarek zajechali sobie drogę. Jeden do drugiego miał pretensje i zrobiła się afera. Ktoś napisał zobaczcie jak oni się zachowują, przecież w tym zespole na bank nie ma atmosfery. Do jasnej ciasnej Anielki, to nie jest zebranie kółka naukowego w liceum - kończy przykładem ze swojej kariery w Toruniu.