Kamil Hynek, Interia: Zacznę jak Kuba Wojewódzki w swoich programach. Cytatem. Goethe powiedział kiedyś: "zobaczyć Neapol i umrzeć". Czy ty po skomentowaniu ostatniego El Clasico, które dla komentatora piłki nożnej jest porównywalne z wejściem na Mount Everest, albo zdobyciem przez piłkarzy Ligi Mistrzów, masz jeszcze jakieś zawodowe marzenie? Czy mógłbyś już zejść ze sceny spełniony? Michał Mitrut, komentator Canal+: Faktycznie skomentowanie El Clasico to duża satysfakcja, która każe inaczej spojrzeć na dotychczasowe dokonania. Wciąż jednak nie oznacza że czuję się nasycony, pewnie nigdy się tak nie poczuję. Pamiętam jak kiedyś znajomy opowiadał historię o gościu, który założył własną firmę i odsprzedał ją za grube miliony. Gdy jego biznes prosperował, gdy wspinał się przez kolejne szczeble, miał potrzebę ciągłego rozwoju. Żył adrenaliną związaną z przekraczaniem następnych barier. Gdy jednak pojawiła się propozycja sprzedania firmy, za kwotę która oznaczała rentierskie życie nie tylko dla niego ale też przyszłych pokoleń, postanowił ulec pokusie. I co się stało później? Stał się zgnuśniałym, wiecznie niedogolonym, pozbawionym motywacji mężczyzną w średnim wieku. Gdyby mógł cofnąć czas, to nie sprzedałby tego biznesu. Fortuna na koncie w banku dała mu spokój, ale odebrała potrzebę gonienia za króliczkiem. Tak nie można. W życiu trzeba za czymś gonić. Nieważne czy skomentuję Clasico jeszcze dwadzieścia razy, czy też nie zrobię tego nigdy więcej. Ja chcę ciągle na coś polować. O to w tym chodzi. Skomentował El Clasico: Nie mogłem w to uwierzyć Czy perspektywa wyjazdu na mecz Barcelona - Real, w tle legendarne Camp Nou, na murawie Robert Lewandowski, spowodowała, że nogi się pod tobą lekko ugięły? - To ciekawe, bo jak ktoś sobie znajdzie sobie kulisy z tego meczu, a są dostępne na naszym kanale YouTube, to zobaczy że co chwila mówię o dwóch rzeczach - o tym że się nie wyspałem i o tym że pewnie ciężko będzie wejść w tę transmisję bez żadnego stresu. Nawet tam palnąłem, że wypowiedzenie pierwszego zdania będzie jednym z większych wyzwań w życiu. Głupota. Jakbym był jakimś Armstrongiem który robi pierwszy krok na księżycu. Nie żebym się podlizywał, ale moim skromnym zdaniem nie było słychać, aby towarzyszyły ci nerwy. - Gdy wybiła godzina meczu, po prostu założyłem słuchawki, zrobiłem test audio i bez dorabiania zbędnej ideologii skomentowałem mecz. Rozgrzałem aparat mowy, kilka razy przetrenowałem wejście antenowe by się nie zająknąć i w zasadzie to było wszystko. Sam byłem zdziwiony tym że przebrnąłem przez to bez paraliżującego stresu. To chyba niezłe uczucie, gdy szefowie przekazują ci informację, że udajesz się na spotkanie, które elektryzuje cały piłkarski świat. - Kiedy dowiedziałem się o tym, że to mnie firma wysyła na ten mecz, pojawiła się gęsia skórka. Trochę nie dowierzałem. Nie uważam się za lepszego od Adama Marchlińskiego który był sprawozdawcą poprzedniego Clasico. W mojej głowie dominowała jednak ekscytacja - skoro ktoś na mnie postawił, to musiałem wykonać swoje zadanie najlepiej jak umiem, bez patrzenia na cokolwiek innego. Uważam, że mogłem ten mecz skomentować lepiej, potrafię lepiej, ale nie zamierzam się biczować. A potem dla kontrastu, parę dni później, z tą samą ekscytacją zakładasz słuchawki, żeby zrelacjonować mecz: Miedź Legnica - Korona Kielce? Niby ta sama dyscyplina, a jednak trochę inna bajka. - Działa to tak, że jak się przygotowuję do meczu, jak coraz bardziej się wgłębiam w temat, to coraz bardziej zaczynam się nakręcać. Uświadamiam sobie o co grają jedni i drudzy. Uwierz mi, że nawet przed spotkaniem, które podałeś za przykład, mam problem z zaśnięciem. Twoja ścieżka rozwoju może być inspiracją dla wielu młodych chłopaków. Najpierw w wieku piętnastu lat radio internetowe, później lokalna telewizja internetowa, Eleven, Canal+ i tak dochodzimy do wisienki na torcie w twoim CV - El Clasico. Drugą Ci bliską dyscypliną jest żużel, więc pozwól, że posłużę się porównaniem z tego podwórka. Michuł Mitrut jest komentatorskim Motorem Lublin. W stosunkowo krótkim czasie zaliczał szybkie awanse by na końcu sięgnąć po złoto. Jak się rozpędziłeś, to trudno cię zatrzymać. - Może spłycę ten temat, ale nie odbieram tego w podobny sposób. Po prostu postawiłem na ten zawód - chcę go wykonywać, chcę z niego żyć. Celuję jeszcze wyżej niż jestem teraz. Analizuję swoją pracę i szukam elementów, które mogę poprawić. Reszta dzieje się sama. Nawet jak dzisiaj Robert Sitnicki wstawił bieg żużlowy który komentowałem dwa lata temu, to poczułem zażenowanie. Mój głos brzmiał źle, dzisiaj robię to na pewno lepiej, choć wciąż nie doskonale. Cieszę się że jestem w miejscu w którym mogę się rozwijać. Jestem dumny, że wylądowałem w telewizji w której w żaden sposób nie muszę się przymilać do swoich przełożonych. Chyba nawet nie mam numeru do Michała Kołodziejczyka. Nie jesteśmy w stałym kontakcie. Nie ma potrzeby bym zawracał mu głowę. Podobnie jest z Piotrem Małkowskim, Marcinem Rosłoniem czy Maciejem Glazikiem. Jestem tu rozliczany wyłącznie z tego jak wypełniam swoje obowiązki. Jeśli będę pracować źle, to spadnę w hierarchii. Jeśli będę pracować dobrze, to będę albo na tym samym poziomie, albo wyżej. Proste. Żyje na walizkach. Narzeczona wiedziała na co się pisze Ciężko było się z tobą umówić na dłuższą rozmowę. Telefony nagle rozdzwoniły się, były wizyty w zakładach pracy, czy taki natłok obowiązków? Pytam, bo ruszył sezon żużlowy. Teraz, to już chyba będziesz gościem w domu. - Faktycznie obciążeń zawodowych przybyło, sam wiesz, że przekładałem nasz wywiad. Sezon piłkarsko-żużlowy oznacza dla mnie pracę na najwyższych obrotach. Nie wszystko da się pogodzić - doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Muszę się pilnować by niczego nie zaniedbać. Wizyt w zakładach pracy nie było. Były co najwyżej odwiedziny w szkole w Wytycznie. Pracuje tam moja siostra. Dyrektor od jakiegoś czasu dopytywał ją, czy jest szansa bym spotkał się z tamtejszymi uczniami. Nie czuję się też osobą na tyle wyjątkową, by występować w roli bohatera. By mnie zapraszano gdzie tylko się da. Ja tylko komentuję mecze. Nie ratuję świata przed zagładą. Są ciekawsi ludzie. Czy będę gościem w swoim domu? Tu raczej schemat jest znany - w weekendy mnie nie ma, ale do tego moja narzeczona już dawno zdążyła przywyknąć. Widziały gały co brały. Zanim trafiłeś do Canal+ było Eleven. Długo wierciłeś dziurę w brzuchu Patrykowi Mirosławskiemu, aby dał ci szansę? - Nie do końca. Celem przede wszystkim było to, by wystąpić w castingu. Zdobyłem numer do Patryka, dogadałem się że przyjadę skomentować mecz na próbę. Decyzje leżały przede wszystkim w gestii Patryka, ale też Michała Bunio - postaci znanej sympatykom żużla. Za ich sprawą znalazłem się w Eleven. To prawda, że po odejściu z Eleven mocno zastanawiałeś się nad całkowitym wyautowaniu z mediów i znalezieniu sobie innego zajęcia? - Tak, była chwilowa ochota na zmianę branży. Również po to by sobie udowodnić, że odnajdę się na rynku pracy. Nawet przebiłem się po wieloetapowym castingu do jednej z najlepszych firm działających w digitalu. Canal był jednak bardzo konkretny. Rozmawiałem z Michałem Kołodziejczykiem, Piotrem Małkowskim i Marcinem Rosłoniem. Byli na mnie zdecydowani. Szybko poszło. Zawsze w życiu spadasz na cztery łapy? - Nie powiedziałbym o sobie w ten sposób. Spadanie na cztery łapy brzmi pejoratywnie, tak jakbym był w opałach, ale fartownie się z nich wyratował. Ja po prostu robię swoje. Kiedyś na studiach, na KUL-u któryś z wykładowców powiedział, że jak ktoś bardzo mocno pragnie zostać dziennikarzem, to nim zostanie. Kwestia ambicji, determinacji, samozaparcia, pewnie czasem wyrzeczeń. Jestem oczywiście wdzięczny ludziom którzy na mnie postawili, ale nie mogę się faszerować poczuciem, że jestem tu gdzie jestem, bo miałem szczęście. Ja potrzebowałem szansy, a oni potrzebowali kogoś kto zrobi im robotę. Żużel wyszedł u ciebie bardzo przypadkowo. Powiedziałeś nawet gdzieś, że wciśnięto ci go na siłę. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia? - Dziękuje że poruszyłeś ten temat. To właśnie bzdura. Udzieliłem wywiadu portalowi Ekstraligi i tam - zupełnie bez konsultacji ze mną, wrzucono taki krzywdzący tytuł. To często tak wygląda - udzielasz wywiadu, a potem, mimo autoryzacji, nie do końca masz wpływ na końcowy efekt. Nie każdy też czyta całą rozmowę, niektórzy piszą o tobie w internecie oceniając cię tylko przez pryzmat tytułu. Co do początków przy żużlu, to nie była kwestia przymusu, tylko wyzwania. Wiele razy już tę historię opowiadałem, więc pozwól że tym razem postawię na skróconą wersję. Prawie dziesięć lat temu trafiłem do internetowej telewizji która miała prawa do pokazywania pierwszej ligi żużla. Sprawa była prosta. Do sezonu pozostawał miesiąc. Szef zapytał czy się tego podejmuje, bo w zasadzie to potrzebują głównie sprawozdawcy żużlowego. Zgodziłem się. To był intensywny miesiąc pod znakiem retransmisji, rozmów z miłośnikami żużla i generalnie nadrabiania zaległości w każdej możliwej formie. Stare dzieje. Żużla nauczył się w miesiąc Przyspieszony kurs ze znajomości dyscypliny? - Mamy 2023 rok i choć nie jestem typem którego kiedyś dziadek poprowadził za rączkę na stadion, to uważam się na tyle kompetentną osobę, by rozmawiać publicznie o żużlu. Spędziłem tyle czasu z ludźmi z tego środowiska, że nie czuję się już żółtodziobem. To oczywiście śmieszne, że gdy pierwszy raz w życiu byłem na żużlu, to od razu wystąpiłem w roli komentatora. W dodatku było to w Grudziądzu, z którym nigdy wcześniej nie miałem nic wspólnego. Serio. To był 2014 rok. Nie będę zakłamywać rzeczywistości. Włożyłem za dużo wysiłku w nadrobienie zaległości, by wciskać innym kit. Pracuję w żużlu dziesiąty sezon, ale wiem co się działo w latach 70-tych, 80-tych czy 90-tych. Czas działa na moją korzyść - każdy sezon roboty w tym sporcie zwiększa moją wiarygodność. W piłce jest podobnie. Oglądam ją od 2002 roku, ale to nie znaczy że nie wiem co się działo wcześniej. Czyli jak zasiadałeś do pierwszej żużlowej relacji na żywo, nie byłeś takim kompletnym laikiem, któremu przysłowiowy wujek tłumaczył, że gospodarze jeżdżą w czerwonym i niebieskim kasku, a goście w żółtym i białym? - Musiałem w ciągu miesiąca poznać nie tylko podstawy, ale też bardziej zawiłe kwestie. Nigdy nie zapomnę jak po wszystkim - to znaczy po skomentowaniu tego meczu pomiędzy Grudziądzem i Gnieznem - usłyszałem od Jarosława Siwka "dobra robota, byłeś dobrze przygotowany". Nie mógł wyjść z szoku, gdy mu rzuciłem na odchodne, że to był mój pierwszy raz na żużlu. Skoro nie dałem tego po sobie poznać, to znaczy że nie zmarnowałem tego miesiąca. Jarek to były prezes Motoru Lublin, wie o żużlu wszystko. Nie wybaczałby bumelanctwa. A jak było z tą miłością od pierwszego wejrzenia? - Kiedy zobaczyłem Wadima Tarasienkę robiącego akcję po zewnętrznej na wagę wygranej Startu Gniezno, to zrozumiałem że chcę w tym sporcie pozostać. Żużel dostarcza mi innych emocji niż piłka nożna. Nie chcę powiedzieć że większych lub mniejszych. Innych. Obie dyscypliny darzę takim samym uczuciem. Wracałem z tego Grudziądza zajarany. Same korzyści - w moim życiu pojawił się nowy sport, który nieustannie mnie kręci, a do tego wzbogaciłem swoje dziennikarskie portfolio. Dobrze jest w tych czasach zajmować się dwiema, trzema dyscyplinami. Mało kto wie, ale skomentowałeś też MMA. - Zdarzyło się w czasach Eleven. To były raczej niszowe gale. Raz Cage Warriors, raz jakaś gala organizowana na terenie Dagestanu. Lubię MMA, jak mogę to oglądam, ale o piłce i żużlu mam jednak większą wiedzę. Obecnie traktuję tę dyscyplinę jako źródło rozrywki, a nie jeden z zawodowych obowiązków. Śledzę przede wszystkim losy polskich zawodników w UFC, szczególnie Michała Oleksiejczuka który pochodzi z tych samych stron co ja. Zmagasz się z niedoczynnością tarczycy Hashimoto. Jak ta dolegliwość się objawia, jak z nią walczysz życiu codziennym i zawodowym, czy ona utrudnia komentarz? - Biorę tabletki, które przepisuje mi lekarz i nie wmawiam sobie, że jest mi źle. Nie wiem, czy bez tej choroby miałbym więcej energii. Może nie chodziłbym z wiecznie podkrążonymi oczami. W zasadzie to rzadko o tym rozmawiam i rzadko o tym myślę. Choroba jak choroba. Karolina Kowalczyk też ma Hashimoto a bije się w UFC. Leon Madsen również walczy z czymś podobnym, ale sam mi kiedyś przyznał że nie stanowi to dla niego wielkiego kłopotu. Trzeba po prostu robić swoje. Nie czuję się poszkodowany przez los. Masz jakiś wzór komentatorski, do kogoś próbujesz równać? - Nie mam idola, ale przyznam się, że oglądając mecz, przykładam uwagę do tego kto i jak komentuje. Czasami rozkładam to na czynniki pierwsze. Nawet nie po to, by kogoś naśladować, ale po to by wyłapać jakieś aspekty nad którymi warto się pochylić. Nie będę komentować tak jak ktoś inny, ale mogę znaleźć coś co pozwoli urozmaicić mój warsztat. Interesuję się nie tylko sportami przy których pracuję, ale też ogólnie, naszą branżą. La Liga i Hiszpania, to twoje ulubione piłkarskie rewiry. Dlaczego? - Bo to liga z największymi klubami świata. W innych rozgrywkach hierarchia często się zmienia. W Hiszpanii - pomimo wystrzałów Deportivo LC, Valencii, czy Atletico - wiadomo, że wszystko kręci się wokół Barcelony i Realu Madryt. Moimi ulubionymi piłkarzami byli Ronaldinho i Iker Casillas. Dziś jest to najważniejsza liga zagraniczna którą się zajmuję. Od ośmiu lat ją komentuję, od dwóch lat mówię po hiszpańsku. Z La Ligi już się raczej nie wyleczę. Widział gola, którego nie było To pytanie musi paść. Pamiętna wpadka? - Mecz Pogoń Szczecin - Zagłębie Lubin z poprzedniego sezonu i gol widmo. Nawet syrena wybrzmiała - zawsze ją uruchamiają w Szczecinie gdy pada gol dla gospodarzy. Bramki nie było, choć ja zorientowałem się odrobinę za późno. Cała trybuna przede mna szalała z radości. Co najmniej pół stadionu widziało bramkę. Przez kilka sekund emocjonowałem się golem, podczas gdy zawodnicy Pogoni już się szykowali do rozegrania rzutu rożnego. Tak na dobrą sprawę to komentujący ze mną Maciej Murawski bez ogródek powiedział na antenie "nie ma gola". To po prostu było złudzenie optyczne. Wszyscy którzy byli po tej stronie stadionu widzieli piłkę w siatce. Musiałeś się nieźle zaczerwienić. - Było mi strasznie głupio. Całe szczęście, że w trakcie tego samego meczu bramkę cudnej urody strzelił Wahan Biczachczjan. Rzadko kiedy jestem zadowolony z tego jak "sprzedaje" gole, ale tu - powiedzmy że nie czułem że z mojego głosu mogłem wycisnąć coś lepszego. Muszę kiedyś podziękować Wahanowi za tę bombę z dystansu. Gdyby nie to, wracałbym do Szczecina załamany, miałbym w głowie tylko tę wpadkę przy trafieniu widmo. Byłaby to długa i frustrująca podróż. A tak, wracałem z meczu w którym z jednej strony zawaliłem, ale z drugiej też zrobiłem jedną rzecz naprawdę fajnie, przynajmniej we własnej ocenie. Słodko-gorzki występ. Byłeś już gościem magazynu PGE Ekstraligi, poprowadziłeś na antenie Canal+ nowy format "Kolegium żużlowe", a kiedy zobaczymy Cię w roli frontmana magazynu podsumowującego kolejkę? To będzie dla ciebie zupełnie nowe doświadczenie. Masz w głowie koncepcję na prowadzenie takiego magazynu, wiesz już, co chciałbyś, żeby było twoim znakiem firmowym? - Zapraszam w niedzielę do Leszna. Nie mogę się już doczekać. Co do koncepcji, chcę temu programowi dawać pozytywną energię. Niech się coś dzieje. Ludzie mają dosyć smutnych, gadających głów. Można o tym sporcie mówić bez zadęcia, z większym luzem, nie tracąc na merytoryce. Jestem realistą więc zakładam że nie od razu wszystko wyjdzie tak jak sobie wyobrażam. Zapłacę frycowe, to pewne. To niemożliwe, bym pierwszy program zrobił na tip-top. Wprawa będzie rosła z każdym kolejnym występem. Fani żużla zasługują jednak na to, by ten program stał na wyższym poziomie.