Dariusz Ostafiński, Interia: Media szeroko rozpisywały się o wyborczej porażce dyrektora sportowego Falubazu Piotra Protasiewicza i o złym wyniku w pierwszej turze prezydenta miasta Janusza Kubickiego, który wspiera klub. Pana bardziej martwi ta czerwona kartka od wyborców, czy jednak perspektywa meczu ze Spartą na inaugurację ligowego sezonu? Wojciech Domagała, prezes NovyHotel Falubazu Zielona Góra: Nie odpowiadam na pytania polityczne, bo nie jestem politykiem. Proszę, zostawmy to w naszej rozmowie na boku i porozmawiajmy o sporcie. Jak pan nie chce, to ja pana zmuszał nie będę. - Chciałbym się skoncentrować na klubie i na meczu. I od razu powiem, że się nie martwię tym, że zaczynamy sezon od wyjazdu na trudne podwórko. Wróciliśmy po dwóch latach do PGE Ekstraligi, wiemy, że Sparta jest bardzo silna, a my nie jesteśmy faworytami, ale wierzę w moją drużynę. Szykuje się hit polskiej ligi. To będzie rekordowy zarobek polskiego klubu Prezes Falubazu o składzie na sezon 2024 Zbudowaliście najlepszy możliwy skład na ten sezon? - Jako beniaminek zrobiliśmy nawet więcej niż drużyny wchodzące w poprzednich latach. Pomijając Apatora, który jednak awansował w innych, COVID-owych realiach. Uważam, że jesteśmy najsilniejszym beniaminkiem ostatnich lat i z dużym potencjałem ukrytym w zawodnikach. Jak to wszystko zaskoczy, to zrealizujemy cel. Jest nim utrzymanie, ale jak każdy prezes chciałbym więcej. Przede wszystkim zależy mi na tym, by drużyna dała kibicom wiele radości. Dotąd beniaminkowie kupowali zawodników z drużyny, która spadała. Nie chcieliście Doyle’a i Lebiediewa? - Rozmawialiśmy z wieloma zawodnikami. Były różne założenia i koncepcje. Finalnie skupiliśmy się na tych, którzy wyrażali wolę jazdy w naszym klubie. Postawiliśmy z dyrektorem Protasiewiczem na fajną, zgraną drużynę, która jest mocna sportowo i pasuje do siebie charakterologicznie. Patrzyliśmy na to tak, aby zawodnicy potrafili współpracować ze sobą i całym sztabem, bo pamiętajmy, że ta grupa pracująca na wynik, to także trenerzy, toromistrzowie i funkcyjni. Zawodnicy, jako ci gladiatorzy, walczący o punkty, są najważniejszą częścią, ale to wszystko musi współgrać. Pan mówi o współpracy, a w małym żużlowym środowisku nie brak opinii, że bracia Pawliccy potrafią rozsadzić szatnię od środka. - Krążą różne opinie, ale ja skupiam się na tym, że to dojrzali, klasowi zawodnicy, którzy mają potencjał i coś do udowodnienia. Oni widzą w drużynie szansę na osiągnięcie indywidualnego sukcesu. Do tego drugiego będą dążyć przez to pierwsze. A poza tym chciałbym przypomnieć, co Piotr Pawlicki powiedział po zawodach Złotego Kasku, gdzie miał kontakt z bratem. Przyznał, że odwrócił się, bo wiedział, że jedzie Przemek. Powiedział, że zrobił to, bo kocha swojego brata. Niech ten cytat stanie się zapowiedzią tego, jak będzie wyglądał Falubaz 2024. Los was nie oszczędza. Sezon się jeszcze nie zaczął, a obaj bracia już mieli kontuzje. - Oby tylko takie były w trakcie sezonu. Za wiele o tym nie informowaliśmy, ale chcę powiedzieć, że my oba te przypadki mieliśmy od początku pod pełną kontrolą. Pieniądze Falubazu. Najwyższy budżet w historii Czy budżet na ten rok będzie najwyższym w historii Falubazu? - Powiem krótko, tak. A na tle innych, jak wyglądacie? Z moich informacji wynika, że z 18 milionami jesteście na tym samym poziomie co Unia i GKM. - O liczbach mówił nie będę, a jak wyglądamy, to pan już lepiej wie. Nie chciałbym się tu o tym wypowiadać. Natomiast wiem, że kilka lat temu przejechałbym za te pieniądze cztery, może nawet pięć sezonów. I co pan o tym myśli? - Żużel się zmienia. Jest coraz mniej zawodników, coraz mniej chętnych do uprawiania tego sportu. Rosnące ceny są tego konsekwencją. Pamiętam, jakie kontrakty podpisywałem 20 lat temu ze świętej pamięci Lee Richardsonem czy z Nickim Pedersenem. Moja działalność w żużlu zaczęła się właśnie od tego. Dziś nie podpisałbym już umów za takie pieniądze. W 2006 roku, kiedy rynek otwierał się mocno na zagranicznych zawodników i można było ich kontraktować bez limitu, my mieliśmy sześciu czy nawet ośmiu takich żużlowców w kadrze. I byliśmy w stanie spełnić ich warunki. Dziś jeden zawodnik często kosztuje tyle, ile dwie dekady temu wynosił budżet całego klubu. - Jesteśmy teraz w totalnie innym miejscu. Wtedy kluby funkcjonowały jako stowarzyszenia, teraz są to podmioty prawa handlowego. A budżet to teraz excel, gdzie trzeba precyzyjnie liczyć, bo wszystko wciąż się zmienia. Dlaczego prezes Falubazu chciał odejść Jak patrzę na pana ruchy, to stwierdzam, że pan nie jest przyspawany do stołka prezesa. - Kocham żużel, sport i Falubaz. Bez tego nie mogę żyć. I dopóki będę potrzebny, będę robił wszystko zgodnie z moimi kompetencjami. Są jednak gorsze i lepsze momenty. To się odbija nie tylko na mnie, ale i na bliskich mi osobach. Dlatego chciał pan zrezygnować? - Po części tak. Moja decyzja o odejściu była pokłosiem dziwnych reakcji pewnych osób w stosunku do moich bliskich. Jak coś dotyczy mnie, ja to przyjmuję. Jednak, gdy ktoś zaczyna atakować moją rodzinę, to trzeba rezygnować. Ja mam co robić. Mam dwa inne zajęcia poza żużlem, z nich się utrzymuję, bo Falubaz to wyłącznie moja pasja i miłość. Dlatego w pewnym momencie odszedłem, a potem wróciłem, bo osoby, którym klub jest bliski, tego chciały. Co będzie z powrotem Patryka Dudka? Media piszą, że liga jeszcze się nie zaczęła, a klub już poniósł porażkę, bo Dudek, wasz wychowanek, zostaje na 2025 w Apatorze, choć wcześniej puszczał do was oko. - Na dzisiaj mamy kompletną drużynę, która rozpoczyna rozgrywki. Mamy w kadrze zawodników, którzy nam zaufali i podjęli rękawicę. A jeśli chodzi o Patryka Dudka, to nie wiem, jakie są jego uzgodnienia z Toruniem. Mamy z nim kontakt, mam kontakt z jego rodziną i jak ktoś powie, że to nieprawda, to będę zdziwiony. Na razie jednak to zawodnik Apatora, a my się bijemy o to, żeby w Ekstralidze osiągnąć jak najlepszy wynik. Potem zobaczymy, jakie decyzje zapadną na 2025. Na razie myślę o zawodnikach, którzy są z nami. Cieszę się, że podjęli ryzyko i dobrze czują się w Zielonej Górze. Pan mówi o ryzyku, bo oni wiążąc się z wami, nie byli pewni, czy awansujecie. - Drużynę na sezon 2024 mieliśmy wstępnie dogadaną w okolicach ćwierćfinału. Zatem ci zawodnicy, którzy są w składzie, nie wiedzieli tak do końca, na co się piszą. I jeszcze jedno. Proszę, żeby nie robić burzy wokół Patryka, że nie ma u nas miejsca dla niego, bo tak nie jest. Mamy dobry kontakt, normalną relację, a przyszłość pokaże, co z tego wyjdzie. Herb i nazwa, czyli siedzenie na bombie Bycie prezesem Falubazu, to trochę takie siedzenie na bombie. Co jakiś czas wraca temat korzystania z prawa do nazwy i znaku Myszki Miki. Komfortowe to pewnie nie jest. - Proces zarządzania taką spółką jak ZKŻ SSA, to ciągła nauka. Jakby jednak było za łatwo i za spokojnie, byłoby też za nudno. A na ten rok nazwę i herb macie? - Rok temu były wątpliwości, teraz jest w tym względzie lepiej. Nastąpiła jedynie zmiana w nazwie drużyny, nie ma w niej spółki skarbu państwa, to miejsce zajął NovyHotel. Spółka odeszła, ale nie musieli pruć kevlaru Nie ma pan żalu do pana senatora Władysława Komarnickiego o stratę spółki. Wiele osób mówi, że spółki skarbu państwa uciekają z żużla przez jego atak na Motor Lublin. - Raczej nie mogę powiedzieć, że to przez pana Komarnickiego, który w żużlu ma bogatą kartę i dzięki temu prawo do wygłaszania opinii. Niektóre, jak te o spółkach, zmaterializowały się, bo drużyny potraciły większych lub mniejszych sponsorów skarbu państwa. My podeszliśmy do naszej sytuacji pragmatycznie. Jeszcze w 2023 rozmawialiśmy ze spółką, będącą wówczas w nazwie, o przedłużeniu umowy, ale mieliśmy też plan B. I kiedy nie wyszło, to przedstawiliśmy to rozwiązanie, a klub jest bezpieczny. W krótkim czasie z żużla wyparowało 10 milionów, więc chyba jednak można mieć do pana Komarnickiego pretensje. - Ja nie mam. Nie jesteśmy klubem, który musiał pruć kevlary i zrywać logo sponsora, bo mieliśmy dwa warianty. A tak w ogóle, to warto o pieniądzach ze spółek myśleć jako wartości dodanej. To nie może być jedyny filar, bo o wsparciu spółek decyduje wiele czynników, często niezależnych. To nie jest lokalny sponsor, który lubi, czuje i daje. Na pewno nie jest też tak, że pieniądze nagle zaczęły trafiać jedynie do Motoru. Unia Tarnów przez ponad dekadę opierała się na Grupie Azoty, a wcześniej miała Rafinerię Trzebinia. Z kolei przykład Unii Leszno pokazuje, że można być hegemonem bez spółek. Przez kilka lat Unia nie schodziła z podium, choć skarbu państwa tam nie było. Były trener kadry został jego mentorem, bije zagraniczne gwiazdy