Wychowanek Włókniarza był jednym z najlepiej zapowiadających się żużlowców młodego pokolenia. Został mistrzem Polski juniorów, potrafił świetnie jeździć w lidze, pokonywał gwiazdy, wielokrotnie udowadniał dużą klasę sportową. Oczywistym zatem było to, że spodziewano się u niego płynnego przejścia do grona seniorów, bo wyglądał już na kogoś sportowo ukształtowanego. Rzeczywistość jednak okazała się brutalna. Świdnicki zaliczył straszny sezon, w większości biegów jeździł daleko z tyłu, nie był w stanie nawiązać walki. To była jedna, wielka tortura. Momentami miał po prostu dość. Sam zawodnik podchodzi do tematu fatalnego sezonu bardzo poważnie. W opublikowanym niedawno oświadczeniu powiedział wprost, że nie zamierza "pudrować" rzeczywistości. Jest świadomy tego, jak w tym roku wyglądały jego wyniki. A wyglądały tak, że był najsłabszym w zasadzie seniorem PGE Ekstraligi, ze średnią biegopunktową 0,593. Nikt w życiu by się po nim nie spodziewał takiego regresu. Oprócz samych wyników są też inne niepokojące czynniki u Świdnickiego. On sam mówił, że nie wie jak jeździć i zaczął się pojawiać u niego strach przed podjęciem działania na torze. Były żużlowiec mówi, że strach równa się końcowi Zapytaliśmy o opinię Jana Krzystyniaka, który na żużlu przejeździł całe życie i niejednokrotnie widział problemy danego zawodnika lub po prostu swoje. - Oczywiste jest to, że w tym sporcie każdy czasem ma w sobie strach. Nie da się uprawiać żużla i nie czuć tego strachu, bo to bardzo niebezpieczna rzecz. Ale to nie może aż tak człowieka zdominować, że nie daje normalnie jeździć. To trzeba pokonać. Jeśli się nie udaje, to jest kłopot. Na tyle duży, że może należy pomyśleć czy dalsza jazda ma większy sens - tłumaczy. Mateusz Świdnicki chce podjąć się misji ratowania swojej kariery. Ma jechać za rok w Stali Rzeszów, która "sadzi się" na awans do 1. Ligi. - Nie jestem przekonany, czy to dobra decyzja. Czy pomógłby tu psycholog? Moim zdaniem nie. Pewne sprawy poszły za daleko. Tak jak powiedziałem, poczucie respektu do uprawianej dyscypliny, czasem nazywane lekkim strachem to norma. Ale kiedy ten strach blokuje zawodnika, jest nie do przejścia. Takie są niestety fakty - kończy Jan Krzystyniak.