W żużlu Michniewicza ze świecą szukać W tygodniu gruchnęła wiadomość, że Tomasz Bajerski jednak nie poprowadzi eWinner Apatora Toruń w nadchodzącym sezonie. Abstrahując od tego, że na taki scenariusz zanosiło się już dawno, to dziś władze klubu mają niemały orzech do zgryzienia. Albo postawią na dyrektora sportowego Krzysztofa Gałandziuka, któremu powierzą pełnię władzy, albo wezmą kogoś aktualnie bez pracy, bez większego doświadczenia, co z założenia będzie obarczone wielkim ryzykiem. W Toruniu nie mają zatem takiego komfortu jak prezes Cezary Kulesza, który mógł wybierać selekcjonera spośród takich trenerów jak Czesław Michniewicz, Adam Nawałka, czy Jan Urban. W żużlu po prostu rynek trenerski jest bardzo ubogi. Ci lepsi mają już swoje kluby. Dlatego, jeśli Apator ostatecznie zaryzykuje i weźmie kogoś nieoczywistego,, mocno zaryzykuje i narazi się na późniejszą krytykę kibiców. Prawdę mówiąc spośród dostępnych menedżerów, którzy byliby w stanie podołać zadaniu, jakim jest prowadzenie gwiazdorskiej drużyny, są tylko Marek Cieślak i Jacek Frątczak. Wiemy jednak, że obaj nie zdecydują się na taką opcję. Zamieszanie wokół stanowiska trenera w Toruniu to żadna nowość w polskim żużlu. Nie tak dawno zrobiła się mała medialna zawierucha, kiedy okazało się, że Kolejarz Rawicz pracuje nad ściągnięciem do siebie Adama Skórnickiego pracującego w Orle Łódź. Chodziło o wsparcie w rozwoju młodzieży. Wcześniej w mało sympatycznych okolicznościach z Włókniarzem Częstochowa żegnał się trener Piotr Świderski. W czym zatem tkwi problem? Myślę sobie, że brakuje systemu szkolenia trenerów. Naturalnymi kandydatami do takich stanowisk są byli zawodnicy, którzy świetnie znają dyscyplinę od technicznej strony, mają świeżą wiedzę i spojrzenie. Problem jednak w tym, że brakuje im innych umiejętności. Na przykład zdolności taktycznych. Szybko okazuje się podczas meczów, że sadzą babole taktyczne i potem są za nich brutalnie rozliczani. Brakuje też odpowiednich kompetencji z zakresu zarządzania relacjami międzyludzkimi. Z tym problemem mierzył się ostatnio wspomniany wcześniej Świderski. To tylko wierzchołek góry lodowej. Piotr Świderski zresztą na własnej skórze przekonał się, jak ciężka to rola. Z tego względu rozważał nawet, aby odpuścić temat i poszukać sobie innego zajęcia w życiu. Dobrze, że ostatecznie się nie zraził, ale to jeden z przykładów pokazujący, że brakuje profesjonalnego szkolenia trenerów. Cierpią na tym same kluby, bo rynek menedżerów jest tak ubogi, że potem nie ma w kim wybierać. Dziś w tej sytuacji jest Apatora. Jutro może być kolejny klub.