Przeważnie jest tak, że naprawdę trudno wskazać żużlowca który wystartuje z dziką kartą. Problem polega często na... braku kandydata. Gdy zawody odbywają się na przykład w Chorwacji, to można szukać w pobliskiej Słowenii i wskazać Mateja Zagara niezależnie od jego aktualnej formy, no bo innych wariantów nie ma. Chorwackich żużlowców brak. To samo było przed laty we Włoszech, gdzie nie mieli nikogo mogącego z powodzeniem występować w GP i choć spróbować powalczyć z najlepszymi na świecie. Wybierano więc tych, którzy... walczyli bez powodzenia. Legendą tych turniejów był Mattia Carpanese, okularnik o wielkich ambicjach, ale niestety małych umiejętnościach i kiepskim sprzęcie (który zresztą przed jednym z biegów mu się zapalił). Ten żużlowiec nie miał szans w rywalizacji z takimi rywalami, ale był swego rodzaju uatrakcyjnieniem zawodów, ciekawostką. I naprawdę sporo ludzi mu kibicowało, bo chcieli by Włoch miał swoją chwilę radości. Szwedzi znów będą jak Brytyjczycy Problemu z wyborem reprezentanta na turniej GP od dawna nie mają w Cardiff. Oni po prostu robią to tak, że jedzie najlepszy zawodnik krajowych mistrzostw, niebędący uczestnikiem cyklu. Czasem więc trafiają się sensacje i tak oto rok temu wystartował Steve Worall. Podobną zasadę mają w Szwecji. Ten kraj zresztą właśnie ogłosił, że kolejny raz dziką kartę na turniej w Malilli będzie wybierał właśnie w taki sposób jak Brytyjczycy. Zawody odbędą się w połowie czerwca. Szwedzi mają generalnie problem ze wskazaniem kogoś, kto mógłby odegrać s takich zawodach naprawdę dużą rolę. Jacob Thorssell to nie jest poziom GP. Antonio Lindbaeck ma swoje problemy, o których wszyscy wiemy. Peter Ljung już nie jeździ tak jak kilka lat temu. Ewentualnie można by szukać wśród juniorów, ale i tam szału nie ma. Wydawało się, że Philipp Hellstroem-Baengs może wkrótce być gwiazdą, ale jego rozwój nieco wyhamował.