Grzech 1. Lokalizacje Po tym, co zobaczyłem w minioną sobotę na torze w Pradze, wiem już na pewno, że ta runda powinna być raz na zawsze wykreślona z kalendarza. Wąskie proste, specyficzne łuki i ciężka szpryca powodują, że mijanek tam tyle, co na Formule 1 w Monte Carlo. Wiem, kibic w Pradze może spędzić fajny weekend, zwiedzając urokliwe Stare Miasto. Może też napić się dobrego piwa. Żużla jednak nie da się tam oglądać. Jest równie niestrawny, jak odgrzewane knedliki. Jeśli do Pragi dołożymy kilka niezbyt prestiżowych lokalizacji (każdy kibic żużla pewnie wie, o co mi chodzi), to wychodzi na to, że nie mamy do czynienia z zabawą na salonach, lecz zwykłym, wiejskim festynem. Grzech 2. Znaki zapytania Czas ucieka, a my wciąż nie wiemy, czy na deser zobaczymy Grand Prix Oceanii. Taki niedokończony kalendarz to jest kompletny brak profesjonalizmu. To tak, jakbyśmy nie wiedzieli, czy PGE Ekstraliga planuje na ten sezon jakiś finał. Oczywiście wiemy, a w przypadku GP wiemy, że nic nie wiemy. Mamy przecieki, bo takimi są wypowiedzi Tomasza Gaszyńskiego, menadżera Maxa Fricke i prezesa PZM Michała Sikory, że GP Oceanii w tym roku nie będzie. W Eurosport Events nikt jednak nie zabrał głosu i nie powiedział nam, jak to w końcu będzie. Czy finałem będzie GP w Toruniu planowane na 2 października? A może jednak 5 listopada będzie ściganie gdzieś w dalekiej Australii. Amatorka, to mało powiedziane. Pomijam już fakt, że powrót do Australii lub Nowej Zelandii miał pokazać nową jakość. Najlepsze momenty, bramki i interwencje Ligi Mistrzów - zobacz już teraz! Grzech 3. Za dużo Polski Warszawa już za nami, za chwilę Gorzów, potem Wrocław, a na koniec Toruń. Tylko w czasach pandemicznych było więcej rund Grand Prix w Polsce. Jak dla mnie to pokazuje jedno - najważniejsza jest kasa. Cztery rundy GP w jednym kraju nie mają niczego wspólnego z budowaniem marki i prestiżu. To jest po prostu zarabianie pieniędzy. Średnio po 2,5 miliona złotych od każdego. Razem 10. Jeśli dla BSI byliśmy dojną krową, to kim jesteśmy teraz. I niech nikt nie wierzy, że Gorzów w związku ze zmianą ról (za GP ma ostatecznie płacić klub, a nie miasto) zapłaci mniej niż te blisko 2,4 miliona, o których wcześniej się pisało. Jakoś kilka dni temu dotarła do mnie wiadomość, że ta zmiana spowodowała jedynie rozłożenie płatności na raty. Teraz 1,5 miliona, pół miliona za rok, kolejne pół za dwa lata. Bo kasa musi się zgadzać. Grzech 4. Nie ma efektu wow Kiedy zawodnicy wybierają pola startowe na półfinały i finał w tle leci sobie The Alan Parsons Project. "Sirius", to jednak trochę za mało, żeby wcisnąć mnie w fotel. Także scena wyglądająca, jak łódź podwodna, która akurat wynurzyła się na środku murawy, nie powoduje u mnie dodatkowego dreszczu emocji. Jest i fajnie, ale jakby jej nie było, to świat by się nie zawalił. W relacjach z GP nie ma niczego, czego bym wcześniej nie widział. Fajerwerków brak. Inna sprawa, że akurat o nie chodzi mi najmniej. Podstawa, to solidny szkielet kalendarza z okrętami flagowymi (Warszawa, Cardiff) i lokalizacjami, które pozwalają zwykłemu kibicowi powiedzieć: tak, im chodzi nie tylko o pieniądze, ale i też promocję i ekspansję. Patrząc na kalendarz 2022, nie można mówić o niczym więcej niż o wyciskaniu kasy. Grzech 5. Chcesz oglądać GP. Płać i płacz I tu wracam do kolegi-redaktora, który wspomniał też o tym, że kupił sobie dostęp i nie mógł obejrzeć pierwszej rundy. Transakcja nie przeszła. Spróbował raz, drugi, trzeci i nic. Mnie się akurat udało, ale chciałoby się dodać: to nie tak miało być. Nie powiem, że GP jest mniej dostępna niż przed rokiem, bo już warszawska rudna w otwartym kanale zrobiła różnicę. Szkoda jednak, że tylko polskie rundy można obejrzeć bez dodatkowych wydatków, który na dokładkę mogą być jakimś tam problemem dla starszego widza. Z drugiej strony ileż można drenować portfele kibiców. Wiem, to tylko kilkanaście złotych miesięcznie, ale jednak. Promocją byłby cały cykl w otwartym kanale.