Napięcie w sprawie Moje Bermudy Stali Gorzów rośnie z każdym dniem, a czytelnicy, ale i też koledzy-prezesi pana Marka Grzyba domagają się coraz mocniejszych wrażeń. Padają konkretne pytania. A to prawda, że ... ? Pod tymi trzema kropkami kryją się przeróżne rozmaitości. Prawdę powiedziawszy włos się na głowie jeży, jak się posłucha, czego chciałaby opinia publiczna. Dziennikarz musi jednak opierać się na faktach, dlatego kolejne odcinki przygotowywane są z olbrzymią starannością i dbałością o szczegóły. Przez wzgląd na dobro Stal Gorzów właśnie. To firma i marka, która zasługuje na szacunek. Nie jest bowiem winą Stali, że ktoś, działając pod jej szyldem, robi głupie rzeczy. Zostawmy jednak teraz na chwilę Stal. Opowiem wam o locie pewnej drużyny (absolutnie proszę tego nie wiązać z historią Stali, zbieżność pewnych zdarzeń jest przypadkowa), który podobnie, jak ten gorzowski rejs z Berlina na Teneryfę zakończył się skandalem. A zaczęło się tak, że kiedy pasażerowie zobaczyli zawodników wchodzących na pokład, pomyśleli, że fajnie będzie z nimi lecieć. Kiedy za zawodnikami przyszli ludzie i zaczęli bić brawo i krzyczeć: jazda, bawimy się, to radość nagle zniknęła. - Jedzie z nimi klub kibica - myśleli, choć to akurat nie była prawda. To jechali działacze. Za chwilę ktoś siedzący z tyłu krzyknął: driny po 4,50. Na pokładzie akurat nie było serwisu, więc wesoła kompania siedziała, popijając coś z puszek coca-coli. Krzywili się przy strasznie, zatem jasne było, że to nie cola, lecz w najlepszym razie cola zmieszana z mocnym alkoholem. Po dwóch godzinach lotu, kiedy osoby towarzyszące zawodnikom zespołu miały już nieźle w czubie, zaczęła się ta jazda, o której wspominali na wstępie. Jeden z panów przyczepił się kobiety, który zwracała mu uwagę na niestosowne zachowanie. Dwóch panów, w tym prezes, zaczęło robić tej pani zdjęcia. Gdy ona mówiła, że sobie nie życzy, gdy wzywała na pomoc stewardesę, ci dwaj dalej robili zdjęcia, mając przy tym niezły ubaw. W pewnym momencie sytuacja wymknęła się spod kontroli. Pani nie dawała za wygraną, nakręceni alkoholem panowie prowokowali w najlepsze. Padły niecenzuralne słowa, które śmiało, można nazwać groźbami. Jeden z zawodników, ten najlepszy z drużyny, aż zdjął słuchawki i zapytał, co się dzieje. Jeden z trzeźwych działaczy stwierdził: bo pić trzeba umieć. Obsługa zaczęła grozić, że będzie awaryjne lądowanie, że po wylądowaniu wezwie policję, ale to podziałało tylko w pewnym stopniu. Jeden z pijanych panów wyrwał nawet stewardesie słuchawkę z rąk i zaczął do niej coś mamrotać. Po wylądowaniu inna sportowa ekipa ubrana w biało-czerwone stroje (lecąca tym samym lotem) szybko uciekała z lotniska, żeby nikt jej nie skojarzył z ludźmi, którzy na pokładzie zrobili awanturę. Tamci byli w tym czasie spisywani przez policję. Tak się to skończyło. Wracając do teraźniejszości i Stali chciałbym napisać, że marzy mi się taka prawdziwa i oczyszczająca spowiedź prezesa Grzyba. Na razie mamy coś, co Robert Bagiński w rozmowie ze mną nazwał "zbijaniem luster". To jest jednak dobre na krótką metę, bo finalnie trzeba w lustro głęboko spojrzeć i powiedzieć sobie całą prawdę o sobie samym. Tylko wtedy można pójść do przodu. Bo problemem nie jest to, że ktoś o mnie źle pisze, lecz to, że dostarczam mu powodów, by to robił. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź