Jeszcze rok temu było tak, że Arged Malesa miała się fajnie. Prezes Waldemar Górski puszczał oko do kibiców z kolejnych zdjęć wrzucanych na Facebooka, a nad trenerem Mariuszem Staszewskim unosiła się aura specjalisty, co to potrafi pracować z młodzieżą. Arged Malesa nie pchała się do PGE Ekstraligi, ale skoro weszła, to ... Arged Malesa nie pchała się do PGE Ekstraligi za wszelką cenę, nie była na nią gotowa, ale skoro już wywalczyła awans na torze, to nie chciała robić kroku w tył. I słusznie. Problem w tym, że to, co robi Arged Malesa od inauguracji ligi, to już jest nieporozumienie. A zwłaszcza ten ostatni mecz z zielona-energia.com Włókniarzem Częstochowa. No jak można było tak dać się ograć. Czytam rozmowę z Mariuszem Staszewskim, który mówi Kamilowi Hynkowi, że jego drużyna chciała dalej jechać w trudnych warunkach, tylko Włókniarz protestował, biegał i dzwonił do sędziego. Tyle, że to nie ma się co dziwić, że rywal biegał i próbował przeforsować swoją narrację i skłonić arbitra do zakończenia meczu w takim momencie, by można było zaliczyć wyniki. Włókniarz biegał i dzwonił, bo miał wygraną w garści i nie chciał jej wpuścić. Mnie natomiast dziwi to, że nikt z Arged Malesy nie zrobił nic, by wpłynąć na sędziego. Skoro wiedzieli, że po ósmym biegu wynik meczu może zostać zaliczony, to trzeba było wykazać się takim cwaniactwem, jak Włókniarz. Choćby zrobić wydumany protest na gaźnik i zyskać kilka minut. Zastosować jakiś fortel i grać na czas. Może ten mecz w ogóle nie dojechałby do ósmego biegu. Arged Malesa, czyli uśmiech, zamiast fortelu Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w PGE Ekstralidze trzeba grać ostro nie tylko na torze, ale i poza nim. Bo nawet jeśli nie ma się wielu atutów, to zawsze jest jakieś wyjście. Arged Malesa przespała swoją szansę na zakończenie meczu w takim momencie, który dawałby szansę na powtórkę. A tak, to punkty pojechały do Częstochowy. Arged Malesa musi sobie uzmysłowić, że czas bycia miłym się skończył. Tu nie ma się co uśmiechać, cieszyć się z tego, że się w tej Ekstralidze jest. Tu trzeba się bić, chwytając się wszystkiego. Jasne, że pewnej granicy przekroczyć nie wolno, ale nie wolno też stać i patrzeć, jak przeciwnik naciska na sędziego i robi, co uważa za stosowne, by jemu było dobrze. Jak tak dalej pójdzie, to Ostrów nie tylko zleci z hukiem, ale i też cały ten projekt się rozpadnie. Miłym trzeba i warto być, ale są takie chwile. Kiedy zwyczajnie trzeba zakasać rękawy i walczyć o swoje. PS: Tak na marginesie, to Włókniarz wyciągnął wnioski z tego, co stało się przed rokiem w Gorzowie, gdzie po awarii rozdzielni na Stali głośniej krzyczeli miejscowi i Komisja Orzekająca Ligi zarządziła powtórkę, choć według regulaminu Włókniarzowi należał się walkower. No, ale wtedy prezes Michał Świącik chciał być miły, powtarzał, że jemu nie zależy na punktach za darmo, że chce mecz dokończyć. I dokończył, tyle że przegrał. W Ostrowie nie dokończył, ale wygrał.