Tai Woffinden pomimo zdobycia trzech tytułów indywidualnego mistrza świata oraz długo wyczekiwanego triumfu w PGE Ekstralidze wciąż nie jest człowiekiem spełnionym. Do pełni szczęścia Brytyjczykowi brakuje jedynie złotego medalu Speedway of Nations. Niestety za każdym razem coś staje mu na przeszkodzie. W latach ubiegłych umiejętnościami odstawali od niego koledzy z kadry, a w zeszłorocznym turnieju z udziału w decydujących wyścigach wykluczyła go kontuzja. Co prawda Anglicy po dramatycznym finale z Polską summa summarum okazali się najlepsi, ale jeden z najwybitniejszych zawodników globu świętował z nimi tylko przez specjalnie zorganizowane wideopołączenie. Dla Duńczyków zrezygnował z ojczyzny W sezonie 2022 31-latek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i jeszcze przed startem zmagań podjął zaskakującą decyzję o podpisaniu kontraktu w Danii z drużyną Esbjerg Vikings. Wybór żużlowca nie jest przypadkowy, ponieważ to właśnie na domowym obiekcie tejże ekipy zostanie rozegrana najważniejsza reprezentacyjna impreza roku. - Wiem, że podpisał on kontrakt w tych rozgrywkach, byśmy zyskali minimalną przewagę nad resztą. Zanim dojdzie do turnieju czeka go na tym torze naprawdę dużo jazdy, co jest dobre zarówno dla niego, jak i całej reprezentacji. Tuż przed zawodami na pewno podzieli się on z nami cennymi wskazówkami - powiedział wprost Robert Lambert w rozmowie z fimspeedway.com. Co ciekawe, Tai Woffinden w pogoni za brakującym złotem po raz kolejny odpuścił starty w swojej ojczyźnie, gdzie kibice traktują go jako legendę i bohatera. Gwiazdor Betard Sparty Wrocław w zimie podobno otrzymał nawet ofertę od Belle Vue Aces, lecz warunkiem zawodnika były starty jedynie w meczach domowych. Tai Woffinden w Danii zarobi grosze Ogromne poświęcenie trzykrotnego mistrza należy docenić jeszcze z jednego powodu. A mianowicie 31-latek nie zarobi tam bajońskich sum. Ponadto zabraknie mu częstszego kontaktu z najlepszymi na świecie, gdyż czołówka poza Polską zdecydowanie woli ścigać się w Szwecji. - W duńskiej Superlidze zarabiałem małe pieniądze. W przeliczeniu na złotówki płacili mi cztery tysiące za jeden mecz - mówił nie tak dawno na łamach Interii Andreas Lyager. Jak więc widać, szału nie ma.