Wizyta babci Dominika Tymana w klubie z Rybnika była ponoć krótka i burzliwa. Kiedy okazało się, że nie ma Krzysztofa Mrozka, to starsza pani zapowiedziała, że teraz idzie na prokuraturę. Wcześniej wyraziła zdziwienie, że pan Mrozek pobiera pieniądze z klubu, ale nie ma go w miejscu pracy. Babcia pogroziła palcem, prezes Mrozek tłumaczy - To były sceny jak z filmu - mówi nam jeden z przerażonych pracowników ROW-u, bo też babcia miała wpaść do klubu niczym huragan, a kiedy nie zastała prezesa, to pogroziła palcem tym, co byli i wyszła. Mama zawodnika, która towarzyszyła babci, napisała nam, że stwierdzenie "ponoć" najlepiej oddaje charakter wizyty. Prezes na razie nie dostał wezwania na prokuraturę, czy też do sądu. Nam wyjaśnił, że przez 8 lat nie pobierał żadnego wynagrodzenia z klubu. Kiedyś jednak padła sugestia, że musi mieć minimalne wynagrodzenie. Wtedy podpisał z ROW-em umowę na 5 tysięcy netto. Od tamtego czasu, w dniu, w którym dostaje przelew, kupuje za całość reklamę w klubie. To dlatego babcia Tymana przyszła do klubu Jeśli chodzi o sprawę ekwiwalentu, to prezes rozwiązał kontrakt z Tymanem, ale w ostatnim zdaniu umowy zawarł punkt, iż jeśli będzie chciał wrócić do żużla i znajdzie nowy klub, to będzie konieczność zapłaty ekwiwalentu. Oburzenie babci zawodnika bierze się, stąd, że Motor nie chce płacić aż tak dużych pieniędzy. Chodzi o 360 tysięcy złotych. Zawodnik nawet nie jest tyle wart. Dawno nie jeździł. Ostatnio zajmował się walkami w klatce. To nie pierwsza wojna Tymana z ROW-em W każdym razie to nie pierwszy raz, jak rodzina Tyman wchodzi na wojenną ścieżkę z prezesem Mrozkiem. Trzy lata temu mama zawodnika udzieliła wywiadu Onetowi, gdzie mówiła, że w ciągu roku dwa razy wyrzucono go z ukochanego klubu. - Chłopak jest w ogromnym szoku. Jego marzenia legły w gruzach. Od kiedy można było trenować na torze, chodził i prosił o możliwość trenowania i za każdym razem był zbywany. A teraz wyrzucili go z klubu? To skandal - mówił wtedy Artur Tyman, tata żużlowca, by na drugi dzień nagrać filmik i powiedzieć, że to nie były jego słowa. Teraz mamy kolejną odsłonę sporu. Już bez taty. W klubie poza babcią była też mama. Od niej dowiadujemy się, że nagrała całą wizytę w biurze. Przekonuje, że grzecznie przywitała się z osobami, które tam były i w takim też tonie przebiegała rozmowa. Pani Agnieszka Tyman twierdzi, że pracownicy mówiący o "scenach jak z filmu" kłamią. Dodała, że nie było w zasadzie, o czym rozmawiać, bo będąca na miejscu pani dyrektor nie znała regulaminu PZM. Zobacz również: Mejza szokuje. "Hejterzy spadną z krzeseł. Jedzie pociąg z kasą"