Duńczyk reprezentował barwy Wybrzeża w sezonie 2020. Spisywał się przyzwoicie, ale bez rewelacji, kończąc rok ze średnią 1,725, co było 26. wynikiem indywidualnym. Po sezonie nie przedłużono z nim kontraktu, a sam zawodnik uważa, że dodatkowo nie wypłacono mu pieniędzy, które zarobił. - Chcę tylko mieć zapłacone, bo ja zarobiłem te pieniądze na torze. Czekałem rok i nic. Niech ludzie wiedzą, co jest grane. Tak jak każdy normalny człowiek, chciałbym otrzymać zarobione pieniądze - napisał Peter Kildemand w mediach społecznościowych. - Gdański klub wciąż zalega mi 60 tys. zł za sezon 2020. To pieniądze za punkty zdobyte na torze w sześciu ostatnich spotkaniach. Byłem cierpliwy, ale od dłuższego czasu nie mogę skontaktować się z klubem, więc zdecydowałem się powiedzieć o tym publicznie. Dla nas wszystkich ostatni czas nie jest łatwy, ale jedno jest pewne. Wykonałem swoją pracę i nie dostałem za nią wynagrodzenia, a potrzebuję tych pieniędzy - opisał sprawę dla portalu trojmiasto.pl. Klub twierdzi, że to bzdury Co ciekawe, Wybrzeże przedstawia zupełnie inną wersję wydarzeń. - Wszelkie zobowiązania wynikające z kontraktu oraz tzw. umów sponsorskich zostały zrealizowane do 30. października 2020 r. Jeśli zawodnik nie zaprzestanie bezpodstawnych oskarżeń, będziemy zmuszeni do podjęcia kroków prawnych - powiedział członek zarządu klubu dla wspomnianego portalu. Kto mówi prawdę? Trudno jednoznacznie ocenić. Wielce prawdopodobne, że sprawa znajdzie finał w sądzie. Kildemand ma swoją drogą pecha. Pieniądze zalegają mu w Tarnowie, gdzie startował w 2018 roku. Nie sposób ocenić, czy zarzuty wobec Wybrzeża są prawdą, ale sama sytuacja już pozostawia spory niesmak. W komentarzach pod swoim postem żużlowiec pochlebnie z kolei wypowiedział się na temat płatności w Gnieźnie, bowiem zapytał go o to jeden z kibiców. - Tam wszystko było w porządku - krótko ocenił.