Prezydent uderzył w czuły punkt Falubaz Zielona Góra dostał trzy miliony z Ratusza i zrobiła się afera na całą Polskę. Żeby nie było, też uważam, że w dzisiejszych, naprawdę trudnych czasach, karmienie zawodowego sportu tak gigantyczną kasą, to lekkie przegięcie. No, ale jak dają, to głupio przecież nie wziąć, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Wyjaśnienie, czemu tak jest i dlaczego niedługo prezydent - Janusz Kubicki może znaleźć swoich naśladowców w innych żużlowych ośrodkach jest dość proste i do rozwiązania tej zagadki nie jest na pewno potrzebny Sherlock Holmes. Zbliżają się wybory. Panowie prezydenci, którzy będą chcieli utrzymać swoje stołki, za chwilę jeszcze bardziej ochoczo zaczną rozdawać na lewo i prawo kiełbasy wyborcze. Pamiętajmy, że cel uświęca środki, a politycy wbrew obiegowej opinii, to bardzo inteligentni i sprytni gracze. Oni doskonale wiedzą jak zjednać sobie opinię publiczną. Gospodarz Zielonej Góry zrobił akcję z dotacją pod publiczkę, z premedytacją. Uderzył w czuły punkt mieszkańców. Puścił do nich oko, bo zdaje sobie sprawę, że ich znaczną część stanowią kibice Falubazu, więc liczy, że połkną haczyk i na niego zagłosują. My w Bydgoszczy przeważnie nie narzekaliśmy na hojność władz miasta. Może nie mieliśmy, jak u Pana Boga za piecem, ale funkcjonowaliśmy w na przyzwoitym poziomie. Wielkość wpływów rosła z roku na rok. Na początku, kiedy powstawała spółka nie było jeszcze za kolorowo. Na dzień dobry nasz zysk ze "skarbonki" miejskiej miejskiego wyniósł całe 150 tysięcy złotych. Za tyle, to mogłem się co najwyżej pobawić w Orbisie drzwiami od toalety. Dwanaście miesięcy później miasto przyznało nam 450 tysięcy, a na powrót do PGE Ekstraligi w 2009 roku ten zastrzyk sięgnął już okrągłego miliona. W latach 2011-2013, gdy usuwałem się powoli w cień, ale kręciłem się jeszcze na w miarę blisko Polonii, to finansowanie szło ciągle do góry. Kolejnym prezesom z miejskiego stołu spadały pieniądze nawet dwa-trzy razy wyższe. Blisko dekadę wstecz, przy nieporównywalnie mniejszych budżetach i kwotach kontraktowych niż obecnie, to było życie jak w Madrycie.