Żużel to o tyle specyficzny sport, że nawet po czterdziestym roku życia można jeździć na motocyklu skutecznie, ścigać się i kasować za to grubą kasę. W miniony weekend do startów w polskiej lidze wrócił prawdziwy weteran Rune Holta. Norweg z polskim paszportem ma już 50 lat na karku. Na emeryturę się nie wybiera, bo ciągle może nieźle zarobić jeżdżąc bez hamulców w lewo. Orzeł Łódź zakontraktował go dając mu 150 tysięcy złotych za podpis i 3,5 tysiąca za punkt. W pierwszym meczu zarobił ponad 20 tysięcy. Fenomen żużlowców. Tego nie ma w żadnym innym sporcie W ostatnich latach życie zawodowego sportowca nieco się wydłużyło. Niektórzy piłkarze dbający o swoje ciało i higienę życia są w stanie grać w futbol nawet do czterdziestego roku życia. Już może nie odgrywają pierwszych skrzypiec, ale jednak ciągle są obecni. W skokach narciarskich taki Piotr Żyła ma już 36 lat i o emeryturze nie myśli. Wszystkich ich na głowę biją jednak żużlowcy. W tym sporcie przysłowiowa czwórka z przodu w rubryce z wiekiem nie jest niczym dziwnym. Dość powiedzieć, że Tomasz Gollob swoje pierwsze i jedyne mistrzostwo świata zdobywał właśnie w wieku czterdziestu lat. Na stare lata złapał taką formę, że stał się prawdziwym dominatorem. Jeszcze lepszy pod tym względem był Greg Hancock. Dobrze znany kibicom na całym świecie Amerykanin zdobył po czterdziestce aż trzy tytuły. Niektórzy mówili nawet, że wtedy wyglądał na motocyklu znacznie lepiej niż w czasach młodości. Nic więc dziwnego, że w środowisku pojawia się coraz więcej żużlowców, którzy zbliżając się do tej magicznej bariery wieku ani myślą kończyć ze sportem. Przykłady? Proszę bardzo. Ma 41 lat i jest mistrzem Polski Zacznijmy od tego najbardziej spektakularnego, czyli Rune Holty. Norweg posiadający polski paszport w sierpniu będzie świętował pięćdziesiąty rok życia, a właśnie wrócił do jazdy w polskiej lidze. W oknie transferowym nie podpisał żadnego kontraktu. Uznał bowiem, że oferyt nie były zadowalające, więc poczeka do startu sezonu. Wtedy zawsze znajdzie się ktoś chętny, kto przy okazji zapłaci mu niezłą kasę. Długo czekać nie musiał, bo pod koniec maja zgłosił się Orzeł Łódź, którego został nowym zawodnikiem. W PGE Ekstralidze, czyli najlepszej lidze świata jeździ dwóch zawodników, którzy przekroczyli czterdziesty rok życia. To Jarosław Hampel i Nicki Pedersen. Ten pierwszy jest kapitanem Drużynowego Mistrza Polski z Lublina. W naszpikowanej gwiazdami drużynie (jeździ tam m.in. Bartosz Zmarzlik) spisuje się naprawdę dobrze. Jest trzecią, czwartą siłą, co jak na zawodnika w tym wieku jest osiągnięciem godnym uwagi. Wspomniany Pedersen to z kolei lider ZOOleszcz GKM-u Grudziądz. Duńczyk ma 46 lat i wrócił do jazdy po bardzo ciężkiej kontuzji złamanej miednicy. Niektórzy myśleli, że skończy karierę, ale nic z tych rzeczy. W kwietniu ponownie zameldował się na torze. Świetnie radzi sobie w domowych meczach. Różnie bywa z wyjazdami, ale to najpewniej efekt braku pełnego okresu przygotowawczego. Zimę musiał poświęcić bowiem na rehabilitację. Niels Kristian Iversen, Matej Zagar, Tomasz Gapiński, Daniel Jeleniewski, czy Grzegorz Walasek to z kolei przedstawiciele czterdziestolatków na poziomie 1. Ligi Żużlowej. W najniższej klasie rozgrywkowej są następni żużlowcy. Wszystkich ich łączy to, że ciągle radzą sobie bardzo dobrze i są liderami swoich drużyn. Jeżdżą, bo się zwyczajnie opłaca Jazda po czterdziestym roku życia, to de facto przedłużenie kariery i dorobienie na sportową emeryturę. Tym bardziej, że dla niektórych żużel jest jak narkotyk i wcale nie chcą kończyć z jazdą w lewo. Tą decyzję odradza także matematyka. Okazuje się bowiem, że z toru ciągle mają do podniesienia grubą kasę. W PGE Ekstralidze średnio przyjmuje się, że zawodnik zarabia siedem tysięcy złotych za punkt. Jeśli wygra jeden wyścig (za zwycięstwo zgarnia trzy punkty), to w mniej więcej minutę inkasuje ponad dwadzieścia tysięcy złotych. Takich biegów w trakcie meczu żużlowiec ma około pięciu, a w całym sezonie nawet osiemnaście spotkań. Do tego dochodzi kwota za podpis pod kontraktem, czyli na przygotowanie się do sezonu. Tu gaża wynosi od pół miliona w górę. Wszystko to sprawia, że taki Pedersen z Hampelem są w stanie zarobić blisko dwóch milionów złotych brutto. W niższej lidze stawki nieco maleją, ale ciągle są bardzo atrakcyjne. Najlepsi są w stanie wyciągnąć okrągły milion. Średniacy połowę z tego. W niższych ligach też nie ma już przysłowiowego "biedowania". Po odliczeniu kosztów ciągle można zarobić dużo lepiej niż na przykład pracując na etacie.