- Jak byłem mały, to żużel w Rybniku, to była potęga. W niedzielę było jedno pytanie: co robić? Odpowiedź była oczywista: trzeba na ten żużel pojechać - mówił Jerzy Gryt w rozmowie z telewizją TVT. To dlatego Jerzy Gryt zakochał się w żużlu - Jak zawodnicy wyjeżdżali w tych skórach, to robiło to ogromne wrażenie. Do tego dochodził warkot tych motocykli. To było 106 decybeli, potężny huk. Miałem zamiłowanie do tego sportu od dziecka - przyznaje legenda ROW-u. Z ROW-em Rybnik zdobył 9 medali Drużynowych Mistrzostw Polski, w tym 6 złotych. - Nigdzie indziej nie chciałem jeździć. Stadion w Rybniku to był mój drugi dom - opowiada, dodając: - Teraz zawodnik przychodzi do klubu i pyta: ile dostanę, a potem mówi: kto mi da więcej. Za moich czasów było inaczej. Nie mieliśmy pięknych skór. Na początku jeździłem w wacioku z kopalni. To była taka zwykła kufaja. Na treningu przed finałem IMP był najszybszy Największy sukces w karierze osiągnął w 1971. - Wtedy brylował mój kolega z drużyny Andrzej Wyglenda - przyznaje. - W lipcu zdobyli z Jurkiem Szczakielem złoto mistrzostw świata w parach w Rybniku. Na tym samym stadionie miałem się z nimi bić o złoto mistrzostw Polski. W czwartek był trening i Jurek Kubik, kierownik drużyny, łapał czasy. To on mi powiedział: Jurek, jak tak pojedziesz w niedzielę, to masz mistrza. - Ja chciałem bardzo tym mistrzem zostać. Prosiłem o to, żeby ten tytuł zdobyć. To było przecież największe marzenie zawodnika. Joachim Maj, mój idol, pięć razy jechał w finale, a nie zdobył złota ani razu. A to był inteligentny żużlowiec, jeden z najlepszych. Wracając do mnie, to jechałem z myślą: jak nie teraz, to kiedy. I wygrałem. Jurek Szczakiel był drugi, Andrzej Wyglenda trzeci. Bardzo się cieszyłem - przyznaje. To z nim ROW Rybnik zdobył ostatni medal DMP 8 lat był w kadrze, ale na arenie międzynarodowej nie miał wielkich sukcesów. W historii ROW-u zapisał się jednak, jako jeden z tych najlepszych. - Ja jestem bardzo ze swojej kariery zadowolony, bo w tamtych czasach na wszystko trzeba było sobie zasłużyć, zapracować. Miałem wielki szacunek do starszych zawodników. Jak Maj mi mówił: wyczyść mi motocykl, to ja byłem szczęśliwy. To nie jest to, co teraz, że młody dostaje na start pięknego busa, a inni robią wokół niego wszystko. Gryt jest też ostatnim trenerem, który zdobył z ROW-em medal DMP. To było w 1990 roku, a więc 33 lata temu. ROW przegrał wtedy tylko z Apatorem Toruń, a pokonał choćby Motor Lublin, który miał wtedy w składzie wielkiego mistrza Hansa Nielsena. Po rozstaniu z klubem cieszył się zasłużoną emeryturą i bawił wnuki. Od czasu do czasu komentował bieżące wydarzenia. Ostatnio apelował do juniora Pawła Trześniewskiego, by zabrał się do roboty, pokazał swoją wartość, a dopiero potem wysuwał żądania wobec klubu. Dziękował Bogu. 45 zastrzyków uratowało mu życie Najtrudniejsze chwile przeżywał, gdy w październiku 2020 zakaził się koronawirusem. - Przestrzegałem wszystkich zasad higieny, nosiłem maseczkę, po sklepach prawie nie chodziłem, a jednak gdzieś tego wirusa złapałem. To jest coś, czego nikomu nie życzę. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak fatalnie - mówił w Przeglądzie Sportowym. Jedna z nocy była tak dramatyczna, że nie mógł złapać oddechu. Żona o 3.30 zadzwoniła na pogotowie. Podali mu zastrzyk, ale nie mogli go zabrać do szpitala, bo nie było miejsca. - Tabletki przyjmowałem całymi garściami, do tego dwa razy dziennie zastrzyki. W sumie aż 45 ich dostałem. Na szczęście żona jest pielęgniarką i sama mi je robiła - opowiada. Gryt dziękował wtedy Bogu, bo było z nim naprawdę źle. Przez dwa tygodnie nie mógł prawie nic zjeść, miał okropny kaszel, a nogi bolały go tak, że nie mógł kroku zrobić. - Nie było siły na nic, żyć się odechciewało - zakończył. Zobacz również: Skok na niemiecką kasę? Przywiozą ich autobusami