Castagna to ogólnie bardzo ciekawy przypadek. Dla sporej grupy obserwatorów może kojarzyć się z kimś uprawiającym żużel półamatorsko, dla pasji, zabawy. Startuje w różnych krajach, ale dla przeciętnego kibica jest zawodnikiem trudnym do obejrzenia na żywo. Potrafi jednak sprawić niespodziankę. W tym sezonie nieoczekiwanie awansował do GP Challenge w Gislaved. Wykorzystał tutaj fakt startu w eliminacjach na torze w Lonigo, ale tego nikt mu nie dał za darmo. Pokonał np. Iversena, Berntzona czy Lidseya. Sam sobie to wywalczył. W finale eliminacji do GP przepadł, zdobył dwa punkty. Ale tak blisko marzeń tak czy inaczej nie był jeszcze nigdy. Mało kto wierzył w jego sukces w Gislaved, bo tam był jednym z najsłabszych w stawce. Pojawiło się jednak sporo dyskusji na temat tego, czy Paco poradziłby sobie w polskiej 2. Lidze. Od dawna Włoch, który za rok kończy 30 lat deklaruje, że chciałby się tam znaleźć. Do tej pory próby kończyły się jednak porażką. Kojarzyli go tylko z tatą, ale on chce pracować na własny rachunek Z oczywistych względów Paco Castagna ma w sportowym życiu z jednej strony nieco łatwiej, a z drugiej nieco trudniej. Na pewno na jego korzyść działa ojciec, Armando Castagna, bardzo ważny człowiek w europejskim żużlu, najbardziej znany reprezentant Włoch w historii. To na pewno on mocno optował za tym, by Paco pojechał właśnie w rundzie eliminacyjnej w Lonigo, co zresztą wykorzystał w świetny sposób. Ale trudno się dziwić takiej postawie, bo zapewne każdy ojciec zrobiłby podobnie. Druga strona medalu jest taka, że cokolwiek zrobi młody Castagna jest minimum częściowo przypisywane "mocy" jego ojca. Pewnie gdyby teraz złapał kontrakt w Polsce, mówiliby że Armando za tym stoi. Inna sprawa, że obecnie poziom 2. Ligi jest już tak wysoki, że Paco mógłby nie dać rady. Z częścią rywali z tego poziomu rozgrywek mierzył się choćby w Gislaved i nie poradził sobie zbyt dobrze. A kluby nie zamierzają ryzykować kontraktem 30-latka, który ma marzenia. I jest to w pełni zrozumiałe.