W 2018 roku Kling pojechał w półfinałowych meczach z Lokomotivem Daugavpils i zaprezentował się w nich z dobrej strony. Tak kolorowo nie było już w finale rozgrywek, ale tak czy inaczej jako druga linia Szwed wykonał swoje zadanie. Wydawało się, że trochę okrzepnie i za chwilę będzie solidnie punktował już w każdym ligowym meczu. Podpisał kontrakt w Gdańsku, który wydawał się dla niego ciekawą opcją sportową, ale także logistyczną. Nie ma bowiem lepiej położonego ośrodka żużlowego w Polsce, jeśli chodzi o skomunikowanie ze Szwecją. Wiele wskazywało na to, że Kling trafił idealnie. Występy Szweda bardzo rozczarowały jednak działaczy Wybrzeża. Pomijając kwestię słabej formy, żużlowiec zwyczajnie niepoważnie traktował swoją karierę. - Zwróciliśmy uwagę, że bardzo nieprofesjonalnie podchodzi do swoich obowiązków. Tłumaczyliśmy mu to nawet, ale on tego nie rozumiał. Nie będę mówił o co dokładnie chodziło, ale wystarczy powiedzieć, że nie był on przygotowany do jazdy na żużlu na wysokim poziomie - mówił prezes Tadeusz Zdunek dla Przeglądu Sportowego. Mechanik: odbiła mu sodówa! Rozmawialiśmy z byłym mechanikiem Klinga, który prosząc o zachowanie anonimowości, potwierdził nam, że z zawodnikiem od momentu odniesienia pierwszych sukcesów, zaczęło dziać się coś niepokojącego. - Po prostu gwiazdorzył. Wyglądał na przekonanego, że świat jest u jego stóp. Zmieniło się nawet podejście do osób z teamu. Chciałem czapeczkę dla syna, a on do mnie, że mam za nią zapłacić. Zamurowało mnie. Trudno było z kimś takim współpracować - słyszymy.Zmiany były dostrzegalne również w podejściu do sportu. Nie były to oczywiście zmiany na korzyść. - On już w Lublinie przed finałami mówił, że w sumie chyba nie ma sensu, by trenował. Przecież przyjechał z marszu i od razu punktował, więc to strata czasu. Wiedziałem, że to zła decyzja, ale skoro nie chciał, to nikt go zmuszać nie mógł. Fakty są takie, że przecież już w tych meczach o awans prezentował się znacznie gorzej niż w półfinałowych. Potem w Gdańsku to już była katastrofa - kończy.