Ubezpieczenia dla żużlowców stały się modne, gdy Jarosław Hampel po skomplikowanym złamaniu kości uda w kilku miejscach wyciągnął z szuflady polisę i towarzystwo musiało wypłacić mu blisko milion złotych. Kwota w całości pokryła koszty leczenia i rehabilitacji. Hampel dostał też finansową rekompensatę za mecze, w których nie wystąpił. Żużlowy kupują polisy nawet i za 70 tysięcy Kluby zapewniają zawodnikom podstawowe ubezpieczenie, ale ono gwarantuje niewiele. Dlatego co bardziej przezorni żużlowcy kupują indywidualne polisy, płacąc za nie nawet i 70 tysięcy złotych. Adrian Miedziński podjął w tym roku ryzyko i pojechał kilka meczów dla Fogo Unii Leszno bez indywidualnego ubezpieczenia. Wystąpił w 13 wyścigach. Liczba uchodzi za pechową, ale na szczęście nic mu się nie stało. Nie można jednak liczyć na uśmiech szczęścia w nieskończoność. Dalsza jazda bez porządnej polisy byłaby igraniem z losem. A jeśli teraz był kłopot, to można założyć, że za rok sytuacja się powtórzy. Towarzystwa wiedzą o nich wszystko - Te towarzystwa wpisują do bazy nasze nazwisko i wiedzą o nas wszystko. Nie dziwię się, że nie chcieli sprzedać Adrianowi polisy, widząc rejestr jego wypadków i poważnych kontuzji. Ja dwa razy skorzystałem z polisy. Po pierwszym wypadku ubezpieczalnia wyłączyła z umowy złamaną rękę, po drugim wpisała mnie na czarną listę - mówi nam jeden z zawodników prosząc o anonimowość. Dlaczego to indywidualne ubezpieczenie jest takie ważne? Po pierwsze można się zabezpieczyć na wypadek utraty przychodów z uprawiania sportu (premie za punkty stanowią minimum 50 procent kontraktu) i dostać rekompensatę za każdy mecz absencji z przyczyn zdrowotnych. Po drugie nie zostaje się na lodzie, kiedy stanie się coś poważnego. Patrz Hampel, ale nie tylko, bo Krzysztof Cegielski po wypadku w Szwecji, w którym stracił władzę w nogach, też mógł sobie pozwolić na wiele, mając dobrą polisę. Wyjaśnia, dlaczego polisa w żużlu jest taka ważna - Ja miałem złamaną kość ręki, ale bez przemieszczenia. W takiej sytuacji służba zdrowia wkłada rękę do gipsu i trzeba czekać, aż wszystko się zrośnie. To by mnie jednak wyłączyło z jazdy na minimum miesiąc, dlatego wziąłem polisę i poszedłem do prywatnej kliniki, gdzie zrobiono wszystko tak, żeby maksymalnie skrócić czas leczenia. Wróciłem szybciej, mogłem zarabiać, a fakturę dostał mój ubezpieczyciel - opowiada nasz rozmówca. Zawodnik, z którym rozmawiamy, szybko się przekonał, że ubezpieczenie jest fajne, dopóki się z niego nie korzysta. Jak wspomniał, jedna z ubezpieczalni wpisała go na czarną listę. Z drugiej strony lepiej mieć nawet przepłaconą polisę niż nie mieć żadnej. Przed COVID-em to był raj - Przed COVID-em żużel obsługiwało angielskie towarzystwo z przedstawicielstwem w Polsce, gdzie za 20 tysięcy można było kupić polisę i być ubezpieczonym na milion. Towarzystwo po koronawirusie przeżywa jakieś kłopoty i trzeba szukać innych, a w tych innych za 20 tysięcy można się ubezpieczyć na 200 tysięcy złotych. Po tych wszystkich wyjaśnieniach wróćmy do Miedzińskiego, którego zachowanie towarzystw ubezpieczeniowych może zmusić do podjęcia pewnie trudnej dla niego decyzji. Kartotekę ma taką, jaką ma, a przepłacanie za polisę w jego przypadku nie ma najmniejszego sensu. Gdyby kupił takie za ponad 100 tysięcy (o ile ktoś mu je będzie chciał sprzedać), to mógłby na to nie zarobić. Jak doliczy wydatki stałe (inwestycje w sprzęt, zatrudnienie nawet jednego mechanika), to nagle po stronie kosztów będzie miał pół miliona. W tym roku zdobył 8 punktów. Unia zapłaciła mu za to około 50 tysięcy. Oczywiście może jechać bez polisy. To jednak gigantyczne ryzyko. Tomasz Gollob w 2013 nie miał dobrej polisy i po wypadku w GP Skandynawii i pobycie w szwedzkiej klinice dostał rachunek na kilkadziesiąt tysięcy euro. Jak go zobaczył, to złapał się za głowę, a przecież na biednego nie trafiło.