Na inaugurację odwołano hitowy mecz Platinum Motoru Lublin z Betard Spartą. W drugiej przełożono już trzy z czterech spotkań. Jedno o dwa, drugie o cztery, a trzecie o 11 dni. To trzecie aż o tyle, bo chodzi o Krosno, gdzie dotąd odbył się jeden trening, a władze ligi same przyznały w komunikacie, że tor Cellfast Wilków nie nadaje się do ścigania. Tor w Lublinie przypomina materac Na to, co stało się w Krośnie, duży wpływ miała nie tylko pogoda, ale i prace budowlane. W Lublinie jednak nic nie budowano, a jeździć się tam też nie da. Najwyżej pojedynczo, a i to z małą prędkością. A przecież żużel to szalone wyścigi z prędkościami przekraczającymi 100 kilometrów na godzinę na prostych. Tor w Lublinie padł ofiarą pogody. Nie tyle śniegu, ile nocnych przymrozków. - W nocy robiło się zimno i ściskało, a rano przychodziła wyższa temperatura, zmarzlina puszczała i pojawiała się woda. Przez wiele dni po tym torze chodziło się jak po materacu. Na górze był suchy, ale pod spodem była woda i taka gąbka - mówi nam Jacek Ziółkowski, menadżer mistrza Polski. W Lublinie biegali z plandeką tam i z powrotem Ekipa mistrza Polski od kilku dni biega z kupioną za 300 tysięcy plandekę i raz przykrywa, a innym razem odkrywa tor. - Jak była seria kilku dni opadów z rzędu, to przykryliśmy, żeby nie pogarszać sprawy. Jak pojawiło się słońce, to odkryliśmy. I tak na okrągło. Ludzie, którzy to robią, są mocno eksploatowani - opowiada Ziółkowski. W klubach słyszymy, że na obecne kłopoty z torami nawet najlepszy system by nie pomógł. Działacze mówią, że długa zima i wiele deszczowych dni tak mocno dały torom w kość, że żadne przykrywanie plandekami nic tu nie pomoże. W marcu odwołano 90 procent imprez Już w marcu, gdzie terminarz jest napakowany sparingami i turniejami towarzyskimi, odwołano 90 procent imprez. Żeby było śmiesznie, to pierwszy na tor wyjechał ROW Rybnik, który nie ma plandeki, bo jeździ w 1. Lidze, a tam nie są one wymagane. Trener ROW-u powiedział nam, że szybki wyjazd na tor był możliwy dzięki odpowiedniemu przygotowaniu go przed zimą. Taki tor trzeba dobrze ubić i zostawić. ROW to zrobił, dlatego pierwszy wyjechał, a zawodnicy innych klubów przyjeżdżali tam trenować. Czy, patrząc choćby na takie przykłady, jak ten rybnicki, wydawanie milionów na system ochrony przed deszczem miało sens? Zwłaszcza że po ostatniej kolejce nawet ci, co mieli plandeki, marudzili, tłumacząc nimi porażki. Bo musieli przykryć tor, bo nie mogli trenować, bo stracili przez to atut nawierzchni. W żużlu jest tak, że jeśli gospodarz zrobi na mecz taki sam tor, jak na ostatnim treningu to ma atut. Zwłaszcza jeśli miejscowym zawodnikom uda się tak skonfigurować silniki, żeby motocykle były szybkie. Przeciwnicy planek mówią to wprost Przeciwnicy plandek mówią, że nie było sensu wykładać 10 milionów, że lepiej było zostawić sprawy ich naturalnemu biegowi. Bo jeśli założymy, że klub na takim odwołanym meczu traci 50 tysięcy złotych (koszty ochrony i cateringu), to trzeba by minimum 26 odwołanych spotkań, żeby system się zwrócił. 26 przy założeniu, że każdy wydał średnio 1,3 miliona złotych. Oczywiście żaden klub nie odwołał aż tylu spotkań. Ba, cała liga nie odwołała tylu spotkań w ostatnich latach. Są jednak i tacy, którzy przekonują, że miliony wydane na plandeki mają sens, że to działa na korzyść w perspektywie długofalowej. Wydane miliony kiedyś zaprocentują Po pierwsze plandeki i cały ten system pozwalają budować wiarygodność. Nie ma już takich sytuacji, jak w poprzednich latach, że kibice przyjeżdżają na mecz, często z innych miast, i wracają do domu wzburzeni, bo meczu nie było, bo został odwołany z powodu toru nienadającego się do jazdy. Ci kibice często potem nie wracali na żużel. Takie odwoływane spotkania odstraszały też sponsorów, a telewizja na każdym takim meczu traciła 100 tysięcy. System działa oczywiście tylko wtedy jeśli leje przed meczem, bo jeśli w trakcie, to nic nie uratuje spotkania. Zdarzają się też takie opady, jak rok temu w Gorzowie, gdzie trzeba było odwołać mecz z GKM-em, bo nad miastem przeszła ulewa i choć plandeka była na torze, to wody było tak dużo, że studzienki nie dały rady jej odebrać i na obiekcie można było pływać łódką. W miniony weekend plandekę rozkładał Wrocław i Częstochowa i wszystko zadziałało. Mecz się odbyły. Nie zmienia to faktu, że tak fatalnego kwietnia dla żużla dawno nie było. Na ten weekend zaplanowano kolejny mecz w Lublinie. Prace nad torem trwają.