Polscy kibice jechali do Gorzowa ze spuszczonymi głowami. Przyzwoicie rozpoczęty przez naszych reprezentantów sezon zaczynał powoli zmierzać w stronę kolejnej porażki. Ani w Goeteborgu, ani w Kopenhadze żadnemu z biało-czerwonych nie udało się awansować do półfinału. Pierwszy bieg w stolicy Danii Jarosław Hampel przypłacił zresztą upadkiem i kontuzją, która wyeliminowała go z walki na Stadionie imienia Edwarda Jancarza. Resztki pokiereszowanych nadziei pokładano w Tomaszu Gollobie - mistrzu świata sprzed dwóch lat i jedynym zdrowym stałym uczestniku cyklu z Polski. Gdzie miał powrócić do wysokiej formy, jeśli nie na torze swojej ligowej drużyny? Mówili, że Zmarzlik jest za młody Gollob nie był w Gorzowie jedynym zawodnikiem startującym z biało-czerwoną flagą na plastronie. Dziką kartę na ten turniej przyznano 17-letniemu Bartkowi Zmarzlikowi, młodzieżowcowi miejscowej Stali, pupilowi Golloba. O jego talencie mówiło się w kraju od bardzo dawna, jeszcze przed ligowym debiutem sam polski mistrz świata rozpływał się nad jego wielkim potencjałem i otaczał go opieką. Uhonorowanie go możliwością sprawdzenia się z najlepszymi zawodnikami świata wywołało jednak sporo kontrowersji. Był wszak jeszcze bardzo młody, dopiero wkraczał w świat dorosłego speedwaya. Zajmował dopiero 34. miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych ekstraligowców. Nie brakowało głosów, że na to wyróżnienie bardziej od niego zasługuje 20-letni Patryk Dudek z położonej nieopodal Zielonej Góry, lecz organizatorzy imprezy zdawali sobie sprawę, że postawienie na zawodnika Falubazu w gorzowskiej rundzie byłoby marketingowym strzałem w stopę. Gollob i Zmarzlik spotkali się już w pierwszej serii zawodów. Startowali z zewnętrznych pól i przywieźli za sobą Kennetha Bjerre, ale obaj musieli uznać wyższość innego debiutanta - Martina Vaculika. Słowak z Unii Tarnów wyszedł spod taśmy niemal tak świetnie jak zastępowany przez niego Jarosław Hampel i nie dał reprezentantom Polski żadnych szans. Gollobowi szło jak po grudzie. Jedynka w pierwszym starcie, później również jeden punkt na Bjarne Pedersenie, a w dziewiątym wyścigu znów trzecie miejsce i zostawienie w pokonanym polu tylko Petera Ljunga. Nieopierzony Zmarzlik nie radził sobie dużo lepiej - w drugim starcie zainkasował co prawda jedno oczko, ale dokonał tego tylko ze względu na defekt Chrisa Harrisa. Kibice na trybunach Jancarza bawili się mniej więcej tak dobrze jak na stypie. Zmarzlik lepszy od Golloba Atmosfera zaczęła rozkręcać się w połowie zawodów. W dwunastej gonitwie Zmarzlik po profesorsku rozegrał pierwszy wiraż, a później nie dał się wyprzedzić świetnie dysponowanemu Chrisowi Holderowi, Andreasowi Jonssonowi ani Antonio Lindbeackowi i wygrał swój pierwszy wyścig w Grand Prix. Dzięki temu świetnemu biegowi zdołał znaleźć miejsce w górnej połowie klasyfikacji i awansować do półfinałów. Jakby tego było mało, Tomasz Gollob doszedł wreszcie do ładu ze swoim sprzętem i triumfował w swych dwóch ostatnich gonitwach fazy zasadniczej. Kibice coraz bardziej nerwowo wiercili się na swych krzesełkach, bo "Mazurek Dąbrowskiego" wisiał w powietrzu. Pierwszy półfinał. Od krawężnika pod taśmą stają: Zmarzlik, Greg Hancock, Emil Sajfutdinow i Chris Holder. 17-latek świetnie zabiera się ze startu i nie daje swym doświadczonym rywalom żadnych szans. Pewnie wjeżdża do wielkiego finału. Chwilę później tę samą sztukę powtarza startujący spod bandy Tomasz Gollob. Jancarz zaraz eksploduje! Kibice nie wyobrażają już sobie innego scenariusza niż polskie podium! Niestety, ich marzenia brutalnie roztrzaskał deszcz, który przed ostatnią spadł na tor. Woda zupełnie zmieniła specyfikę nawierzchni. Rozkręceni do granic możliwości reprezentanci Polski musieli przestawiać ustawienia swoich maszyn. Skorzystał na tym Martin Vaculik, któremu udało się wygrać swój debiutancki turniej. W uznaniu za te zasługi BSI nagrodziła go później stałą dziką kartą na kolejny sezon. Drugie miejsce zajął zmierzający po mistrzowski tytuł Chris Holder, zaś na najniższym stopniu podium stanął nastoletni Zmarzlik. - Dla mojego taty dedykuję to zwycięstwo z okazji Dniu Taty, Wazystkiego najlepszego, tato - dukał onieśmielony do telewizyjnych kamer. Choć kibice nie wysłuchali ostatecznie "Mazurka Dąbrowskiego", to do swych domów wracali spełnieni. - Ten chłopak będzie kiedyś mistrzem świata - powtarzali sobie. Mieli rację. Nie minęło 7 lat, a Bartosz Zmarzlik w Toruniu odbierał już złoty medal IMŚ. Obroną tytułu zepchnął swego mentora, Tomasza Golloba z fotela podpisanego "najlepszy polski żużlowiec wszechczasów". W najbliższą sobotę, niemal dokładnie 10 lat po swym debiucie znów wystartuje w gorzowskim turnieju. Tym razem już nie jako speszony nastolatek, a niekwestionowany król światowego żużla, dla którego każde miejsce poza pierwszym będzie sromotną klęską.