Potwierdziły się doniesienia ws. polskiego kapitana. W klubie czują się zdradzeni
INNPRO ROW Rybnik w trakcie rozgrywek zawarł dżentelmeńską umowę z Maksymem Drabikiem i Rohanem Tungatem. Obaj obiecali, że zostaną w ROW-ie jeśli klub utrzyma się w Ekstralidze. Jednak, jak się okazało, tylko Tungate zamierzał dotrzymać słowa. Drabik zrobił coś, o czym dziś w Rybniku nawet nie chcą mówić, bo jest im zwyczajnie głupio. Zwłaszcza że chodzi o kapitana zespołu.

Rohan Tungate szukał klubu w trakcie sezonu. Menedżer Kinga Hepel oferowała jego usługi w Gezet Stali Gorzów, on sam rozmawiał z Bayersystem GKM-em Grudziądz. I mógł się szybko dogadać, gdyby nie postawił sprawy na ostrzu noża.
"Wierny, jak Tungate". Na to się nie zgodził
GKM w trakcie wakacji oferował 35-latkowi z Australii umowę, ale chciał mieć na papierze zobowiązanie zawodnika, że przeniesie się do Grudziądza bez względu na to, jak potoczą się losy INNPRO ROW-u Rybnik. Tungate nie chciał jednak na to pójść. Przyznał, że zawarł dżentelmeńską umowę z prezesem Krzysztofem Mrozkiem i zamierza dotrzymać słowa. Dodał, że jeśli ROW spadnie, to jest do dyspozycji. GKM nie chciał jednak przystać na to rozwiązanie i wszystko się posypało.
Po tej akcji chyba należałoby zacząć używać powiedzenia "wierny, jak Tungate". Żużlowiec, choć jego umowa z ROW-em polegała na daniu sobie słowa (strony nawet nie ustaliły, ani nie zapisały na papierze warunków finansowych) i uściśnięciu dłoni, był wyjątkowo zdeterminowany, żeby jej dotrzymać. To pogrzebało jego szansę na przenosiny. A to wszystko w sytuacji, gdy sam zawodnik nie wiedział, czy trafi mu się druga taka okazja.
ROW Rybnik docenia zachowanie Tungate. Gorzej z Drabikiem
Tungate finalnie opuścił ROW, ale nikt nie ma do niego pretensji. W klubie doceniają jego ładny gest i to, że nawet kilka dni po spadku mówił, że raczej zostanie. Na przenosiny do Włókniarza Częstochowa dał się namówić, dopiero gdy klub ponowił ofertę. Pierwsze podejście klubu było nieudane.
Zgoła inaczej zachował się Maksym Drabik, kapitan zespołu. On też dał prezesowi Mrozkowi słowo, ale potem zrobił coś, z czym w Rybniku nie potrafią się pogodzić. Mówi się, że kapitan schodzi ostatni z tonącego okrętu. Drabik jednak z tego okrętu czmychnął, zanim okręt zaczął tonąć. Już w połowie sierpnia był dogadany z GKM-em, który po fiasku rozmów z Tungatem zwrócił się właśnie do Drabika.
Drabik tego nie docenił. Dogadał się i tyle
Drabik, choć prezes Mrozek wyciągnął do niego pomocną dłoń i postawił na niego w sytuacji, gdy nikt inny nie miał na to ochoty, zapomniał o słowie danym działaczom z Rybnika. Kiedy GKM zaprosił go do stołu, to słowem nie zająknął się o jakiejś dżentelmeńskiej umowie z ROW-em. Dogadał się, podpisał papiery i tyle. Zrobił to przed meczem o 5 miejsce ze Stelmet Falubazem Zielona Góra. Wtedy jeszcze sprawa pozostania ROW-u w PGE Ekstralidze była otwarta.
Oczywiście Drabik mógł nie wierzyć w to, że się uda. Jednak Tungate był w identycznej sytuacji, co nie przeszkodziło mu w tym, żeby poczekać z wyborem nowego klubu do samego końca. Drabik nie musiał się spieszyć. Rynek żużlowy jest tak ubogi, że gdyby nie związał się z GKM-em, to i tak łatwo znalazłby nowy klub. I wcale nie musiało się skończyć na szukającym rozpaczliwie wzmocnień Włókniarzu. ROW ma problem z tym, co zrobił Drabik, ale nikt głośno o tym nie mówi (po cichu mówi się o zdradzie), bo w trakcie sezonu współpraca była na tyle dobra, że nikt nie chce teraz burzyć tej pięknej wizji.












