189 ligowych występów, 12 zdobytych bramek, pseudonim artystyczny "Shrek", lub bardziej oczywisty - "Wiśnia". Charakterystycznego, łysego jak kolano defensora nikomu, kto chociaż udaje, że interesuje się polską piłką, przedstawiać nie trzeba. Wiśniewski przygodę z krajowym futbolem już zakończył, ale na emeryturze w bujanym fotelu z kotem na kolanach długo nie wysiedział. Wrócił do pasji z młodzieńczych lat, czyli do sportów walki. W przeszłości trenował boks w Walce Zabrze, teraz postawił na MMA. Na początku mówił, że interesują go walki amatorskie i spokojne wkraczanie w nowy świat, ale szum wokół znanego byłego piłkarza przerodził się w zainteresowanie włodarzy największej federacji MMA w Polsce. I tak oto "Wiśnia" już 15 września podczas gali KSW 20 zadebiutuje w ringu przeciwko Kamilowi Walusiowi. Martin Lewandowski i Maciej Kawulski, czyli szefowie KSW, znani są z tego, że oprócz walk prawdziwych fighterów pokroju Mameda Chalidowa, Michała Materli czy Janka Błachowicza lubią od czasu do czasu postawić na freak show i zaprosić do współpracy znanych niekoniecznie z imponujących dokonań w sportach walki gości pokroju Mariusza Pudzianowskiego, Marcina Najmana czy też Kamila Bazelaka. Tym razem padło na Wiśniewskiego. Tylko od niego samego zależy, czy wykorzysta swoją szansę jak "Pudzian", czy też podzieli los wyszydzanego na każdym kroku Najmana. Jeżeli pomysł z Wiśniewskim się sprawdzi mamy gotowy scenariusz (oddamy go za skrzynkę piwa i sernik) dla każdego, kto chciałby zorganizować galę MMA. Wyobraźcie sobie wypełnioną do ostatniego miejsca Halę Gąsienicową halę katowickiego Spodka. W jednym narożniku drużyna gladiatorów z Polski w składzie, dajmy na to: Piotr Świerczewski, Tomasz Hajto, Patryk Małecki i Marcin Wasilewski; w drugim goście z Premier League: Vinnie Jones, Roy Keane, Neil Ruddock i John Terry. Walczą ze sobą - a jakże - w systemie pucharowym. Z ringu leje się krew, nad nim latają pomniejsze organy wewnętrzne. Na trybunach pot, łzy i pierwsze omdlenia. Kobiety wraz z dziećmi i mężczyźni o słabszych nerwach opuszczają halę. I wtedy, kiedy na ringu na stosie pokonanych pozostaje już tylko największy z wojowników, na moment gasną światła. Kiedy ponownie się zapalają na ring wchodzi ON - Marcin "El Testosteron" Najman i przez fatality odprawia z kwitkiem najdzielniejszego ze śmiałków. Nagroda jest oczywista: ręka księżniczki, połowa królestwa i miesięczny na tramwaj. Sukces medialny takiej gali murowany. Pod względem oglądalności zdystansuje z pewnością nie tylko występy Adama Małysza, ale nawet braci Mroczków i księdza Mateusza razem wziętych. A wpływy z pay-per-view wystarczą do pierwszego. P.S. Nie szydzimy z Jacka Wiśniewskiego. Doceniamy jego dokonania na piłkarskim boisku, bo lubimy boiskowych twardzieli z charakterem. Szkoda nam tylko prawdziwych wojowników, specjalistów od sportów walki, którzy ustępują na polskich galach miejsca celebrytom. Ale biznes to biznes; najwidoczniej lud tego właśnie chce. A kogo Wy wolicie oglądać w ringu?