Tuż po napaści Rosji na Ukrainę świat sportu niemal jednogłośnie wykluczył zawodników i zawodniczki z kraju agresora z międzynarodowej rywalizacji. Poza nielicznymi wyjątkami (jak tenis, czy kolarstwo, w których Rosjanie mogą startować, choć pod neutralną flagą) nie oglądamy sportowców z kraju Władimira Putina na międzynarodowych arenach. Ostatnie kroki, podejmowane przez władze światowego sportu świadczą jednak o tym, że taki stan rzeczy może - przynajmniej w teorii - niedługo ulec zmianie. MKOl wydał zalecenia. Świat sportu podzielony Pod koniec marca Międzynarodowy Komitet Olimpijski wydał specjalne zalecenia dla federacji międzynarodowych oraz organizatorów wydarzeń sportowych. Dotyczyły one właśnie udziału Rosjan i Białorusinów. Ich treść rozpętała prawdziwą burzę. Według dokumentu, zawodnicy i zawodniczki ze wspomnianych państw powinni zostać dopuszczeni do rywalizacji, choć pod pewnymi warunkami. Obejmują one między innymi starty wyłącznie indywidualne, pod neutralną flagą. Dodatkowo zabronione mają być występy sportowców aktywnie popierających agresję na Ukrainę oraz tych, związanych z klubami wojskowymi. Ukraińcy zdecydowanie zareagowali. Polacy z podobnym zdaniem Krok ten rozgrzał do czerwoności świat sportu. Zdecydowanie zareagowali - co nie jest niespodzianką - Ukraińcy, w tym tamtejszy minister sportu, Wadym Hutcajt. Jak wskazał, zdecydowana większość rosyjskich i białoruskich sportowców jest przynajmniej pośrednio związana z wojskiem. Nasi wschodni sąsiedzi zamierzają też wywierać presję na MKOl, by ten nie dopuścił do udziału Rosjan i Białorusinów w igrzyskach olimpijskich. "Tacy sportowcy stanowią tam praktycznie 70 procent. Wszyscy otrzymują wynagrodzenie od sił zbrojnych i należą do klubów typu CSKA (centralnych wojskowych klubów sportowych - przyp.) lub Dynamo (klubów związanych ze strukturami siłowymi - przyp.). (...) Osiągają korzyści w związku z miejscami, w których się znajdują" - objaśniał. W zdecydowany sposób zareagowano także w Polsce. Wiceszef MSZ Piotr Wawrzyk, komentując postawę MKOl wskazał na fakt, że powrót Rosjan do rywalizacji będzie mógł zostać wykorzystany przez Władimira Putina propagandowo. "To dzień absolutnej hańby Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego" - grzmiał. "Caryca Putina" ostrzega "zdrajców" Co ciekawe, warunki powrotu Rosjan do międzynarodowej rywalizacji budzą wątpliwości nawet w Moskwie. Jelena Valbe, była biegaczka narciarska, siedmiokrotna medalistka igrzysk olimpijskich i pięciokrotna zdobywczyni Pucharu Świata uznaje je za nieakceptowalne. "Jestem za tym, żeby każdy sam podjął decyzję. Ale jednocześnie jestem głęboko przekonana, że 99,99 procent rosyjskich sportowców odpowie "nie" - mówiła w wywiadzie dla "Match.tv" pytana o kwestię ponownych startów jej rodaków. Jednocześnie "Caryca Putina" przekazała, że ci, którzy zdecydują się na powrót na warunkach, podyktowanych przez MKOl będą traktowani jak... zdrajcy. Tymczasem duży problem zaczyna mieć sam Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Z jego zaleceń wyłamywać zaczynają się bowiem kolejne federacje, które Rosjan i Białorusinów nie chcą dopuścić pod żadnymi warunkami. Szybko zrobił to świat lekkoatletyczny, a także przedstawiciele jeździectwa i wspinaczki sportowej. Teraz do tego grona dołączyła IOF, czyli czyli światowa federacja biegów na orientację.