To był naprawdę niesamowity wyścig na 500 metrów w zawodach Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim w Quebecu. Najszybszy był znakomity nastolatek z USA Jordan Stolz. Zaraz za nim uplasowali się Marek Kania i Piotr Michalski. Nigdy wcześniej dwóch Polaków nie stało na podium PŚ w łyżwiarstwie szybkim w jednych zawodach. Jeśli do tego dodamy dziewiąte miejsce Damiana Żurka, to zobaczymy, jaką potęgą w tej chwili są polscy sprinterzy. Wielki triumf Polaków. Kolejne efektowne zwycięstwo, rośnie nowa potęga Rośnie nowa sprinterska potęga na świecie. I to w Polsce Kropkę nad "i" Biało-Czerwoni postawili w sprincie drużynowym, w którym triumfowali. W klasyfikacji końcowej PŚ uplasowali się na drugiej pozycji w tej konkurencji. Z kolei Kania był najlepszym z Polaków w tym sezonie PŚ w łyżwiarstwie szybkim. Ostatecznie w "generalce" zajął siódme miejsce. Choć przed łyżwiarzem Legii Warszawa jeszcze dwie najważniejsze imprezy w tym sezonie - mistrzostwa świata na dystansach w Calgary (15-18 lutego) i mistrzostwa świata w wieloboju sprinterskim w Inzell (8-10 marca) - to już można powiedzieć, że dla Kani, który jest też wrotkarzem, to życiowa zima. Po ponad dwóch latach przerwy znowu stanął na podium PŚ indywidualnie. Wcześniej był trzeci na 500 m w listopadzie 2021 roku w Stavanger. Zdobył też pierwszy indywidualny medal mistrzowskiej imprezy w karierze, zajmując trzecie miejsce na 500 m w mistrzostwach Europy w Heerenveen, a przed nim jeszcze wiele lat ścigania się. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Historyczny moment dla polskiego łyżwiarstwa i ty jesteś jednym z bohaterów. Razem z Piotrem Michalskim stanąłeś na podium zawodów Pucharu Świata w jednej konkurencji. Czegoś takiego nie było nigdy wcześniej. Marek Kania: - Też tak słyszałem. Dowiedziałem się o tym po biegu. Skoro to był pierwszy raz w historii, to nasza radość jest tym większa. W moim wypadku podwójna, bo po dwóch i pół roku powróciłem na podium Pucharu Świata. I to wszystko na dwa tygodnie przed najważniejszymi zawodami w sezonie, czyli mistrzostwami świata. Forma idzie w górę. Teraz - mam nadzieję - jeszcze doszlifujemy ją i na mistrzostwach świata pokażemy jej szczyt. Plan trenerów się chyba powiódł, bo sezon rozpoczynaliście spokojnie, a potem - ze startu na start - było coraz lepiej. Ostatnie wyniki pokazują, że to była dobra droga. Macie też szalenie mocną grupę sprinterów w kadrze i nawet na treningach jesteście w stanie dźwigać ten swój poziom. - Jest nas trzech na w miarę równym poziomie i rzeczywiście napędzamy siebie. Każdy z nas może mieć gorszy dzień, ale raczej nie zdarza się tak, że dotyczy to całej trójki. Dlatego zawsze jest ktoś, kto pociągnie na treningu. Wzajemnie się przy tym motywujemy. Taka równa trójka, jaką mamy, pomaga nam bardzo w sprincie drużynowym, co zresztą widać po wynikach. Jak widać, plan treningowy był dobrze ułożony przez szkoleniowca Artura Wasia. Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Każdy z was w Quebecu pojechał poniżej 35 sekund. To nie zdarza się często i pokazuje, jak równo i szybko jeździcie. - Chyba pierwszy raz w historii mamy taką sytuację, że regularnie w grupie A ściga się trzech Polaków na 500 m. Nie walczymy w niej o utrzymanie, ale o topowe miejsca. W Quebecu było nas w trzech w "10". W mistrzostwach Europy było to samo. To jest coś, na co warto zwrócić uwagę. To świetna perspektywa przed zimowymi igrzyskami olimpijskimi, które są już za dwa lata. Dla ciebie to niesamowity sezon. Masz na koncie medal mistrzostw Europy, teraz zanotowałeś najlepszy wynik w karierze w Pucharze Świata, a do tego poprawiłeś życiówkę na 500 m i zająłeś najwyższe miejsce w karierze w klasyfikacji generalnej PŚ. Wciąż tej zimy są przed tobą najważniejsze starty, ale już teraz można powiedzieć, że to jest życiowa zima dla ciebie? - Zdecydowanie można tak powiedzieć, choć początek tego sezonu był dość przeciętny. Dla mnie to jest dopiero trzeci sezon w kadrze Polski. Pierwszy był bardzo dobry, bo zakwalifikowałem się na zimowe igrzyska olimpijskie w Pekinie. Tam miałem bardzo dobry początek sezonu. W Stavanger stanąłem na podium zawodów Pucharu Świata i to pomogło mi w wyjeździe na igrzyska. Wtedy jednak dobrej formy nie dowiozłem do końca sezonu. Ubiegły sezon był dla mnie przeciętny. Trzymałem się w drugiej "10" grupy A. Wyniki były bez szału, choć wiedziałem, że stać mnie na więcej. W ubiegłym sezonie bardziej jednak postawiłem na rolki i byłem gotowy na to, że sezon łyżwiarski może być gorszy. Przed tym sezonem trochę bardziej przyłożyłem się do łyżew w okresie przygotowawczym. I, jak widać, wyszło mi to na dobre. To jest - jak do tej pory - mój życiowy sezon. Od grudnia jestem w naprawdę wysokiej formie, a przede wszystkim jeżdżę równo. Chwalisz sobie współpracę z Arturem Wasiem, który jest trenerem grupy sprinterów w kadrze? - Tak. Nie mam porównania do innych trenerów, bo z Tuomasem Nieminenem, który był wcześniej trenerem sprinterów, nie pracowałem zbyt wiele. Akurat w momencie, kiedy trafiłem do kadry, to asystentem szkoleniowca został w niej Artur Waś. I na niego narzekać nie mogę, co zresztą widać po wynikach. Przede wszystkim mam dobre samopoczucie. Fajnie się czuję, a do tego jest świetna atmosfera w grupie. Artur odnajduje się w roli trenera kadry w sprincie. W jakim elemencie zrobiłeś przed tym sezonem największy postęp? - Zdecydowanie poprawiłem jazdę po małych wirażach na 500 metrów. W sezonie olimpijskim miałem akurat szczęśliwe losowanie i na wszystkich ważnych imprezach kończyłem biegi po dużym torze. To - ze względu na moje gabaryty, bo jestem wysoki i ciężki - jest łatwiejsza wersja dla mnie. Przy mojej wciąż nieperfekcyjnej technice łatwiej jest mi się złożyć w zakręt po większym łuku. W tym sezonie to znacznie poprawiłem. Już w czasie przygotowań dobrze czułem się w tych małych łukach, po których pędzimy z prędkością przekraczającą 60 km/h. Pracowałem jednak nad tym dużo. W tym sezonie na palcach jednej ręki można byłoby policzyć takie przejazdy, które nie wyszły mi na małym łuku. Od grudnia wszystko wychodzi mi na nim dokładnie tak, jakby sobie to wszystko wizualizował. W Quebecu dwa razy kończyłem po małym torze i osiągałem znakomite czasy. Mam jeszcze do poprawy pewne elementy na prostej. Nad tym pewnie będziemy pracować dużo w przyszłym sezonie. Artur Waś doskonale wie, co to jest jeździć po małych łukach, będąc rosłym i ciężkim facetem. Sam przecież przez lata z tym walczył i to skutecznie, bo osiągał przecież świetne wyniki. - Rzeczywiście mamy podobne gabaryty. Ma zatem większe pole do popisu, bowiem z własnego doświadczenia, może mi dać kilka cennych wskazówek. I to na pewno jest pomocne. Sycisz się kolejnymi sukcesami i rosnącą formą. To znaczy, że apetyty rośnie w miarę jedzenia, a zaraz przecież są mistrzostwa świata? - Ścigam się na krótkich dystansach i przez cały bieg trzeba być na pełnym gazie, ale w tym wszystkim potrzeba jest dużo luzu. Tylko takie biegi mogą dać nam satysfakcję i dobry czas. Przy tych najszybszych i najlepszych przejazdach widać po zawodnikach, że nie są zbyt zmęczeni. Nie wygląda to tak, jakby to był trudny sport. I właśnie do takiej jazdy chcę dążyć. Czy apetyty rośnie w miarę jedzenia? Na pewno. Jeszcze do niedawna mówiłbym o tym, że zadowoliłoby mnie miejsce w "12". Patrząc jednak na ostatnie tygodnie, to myślę, że będę zadowolony z walki o szóstkę lub ósemkę, ale wiem też, że zdobycie medalu jest możliwe. Szczególnie teraz po Quebecu. Medal mistrzostw świata jest w sferze moich marzeń, a te podobno się spełniają. Zobaczymy. Jesteś wciąż młodym zawodnikiem i przed tobą jeszcze wiele ważnych imprez, ale w sporcie trzeba wykorzystywać każdy moment, bo kariera jest tylko niewielką częścią życia? - To prawda. Jeśli jest gaz, to trzeba to wykorzystywać. W ostatnich biegach byłem naprawdę niesamowicie powtarzalny i to nastraja mnie optymistycznie, ale też zadziwia. Wszystko dlatego, ze często wychodził mi jeden bieg, a kolejny niekoniecznie. Wiele dała mi jednak współpraca z psychologiem, którą podjąłem około pół roku temu. To mi pomaga radzić sobie ze stresem. Szczególnie wtedy, kiedy startuję w tych końcowych parach, kiedy znam już wyniki przeciwników. Teraz nie nakręcam się tak bardzo. Takie nastawienie mogło mi przeszkodzić w sezonie olimpijskim. Po tym, jak zdobyłem medal Pucharu Świata, nie potrafiłem potem tego udźwignąć mentalnie. Teraz potrafię się skupić tylko na sobie. To wszystko, co dzieje się na torze, jest jakby obok mnie. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport