Już w niedzielę (16 lutego) Oskar Kwiatkowski, a także Aleksandra Król, która również notuje sezon życia, staną przed szansą wywalczenia medali mistrzostw świata. Nad ranem polskiego czasu odbędą się eliminacje slalomu giganta równoległego, a na godz. 9.00 zaplanowane zostały finały, które będzie można obejrzeć w Polsat Sport. Oskar Kwiatkowski jeszcze kilka lat temu dorabiał jako ochroniarz. W 2016 roku, wracając z pracy, miał poważny wypadek samochodowy. Ledwie uszedł z życiem. Silny organizm szybko jednak wrócił do pełnej sprawności. PZN sięgnął po ludzi ze światowego topu O tym, że jest pan jednym z najlepszych snowboardzistów świata, wiadomo od kilku sezonów. Ten poprzedni był przełomowy, bo pojawiła się stabilizacja, a do tego niewiele zabrakło do medalu w zimowych igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Można jednak odnieść wrażenie, że wielki skok dokonał się u pana tego lata. Czym to było spowodowane? - W końcu udało się spokojnie potrenować i to bez większej napinki. Nie podchodziłem już tak ambitnie do zgrupowań, jak to miało miejsce w poprzednich sezonach. Po prostu robiłem tyle, ile trzeba. Poza tym wiele do naszej kadry wniosły nowe osoby, które dołączyły do sztabu. Zdaje się, że pozyskaliście fachowców światowej klasy? - To prawda. Dołączyli do nas trener Izidor Sustersić i serwismen Tadej Trdina. To Słoweńcy. Ten pierwszy jest naszym trenerem od przygotowania na śniegu. Trzeba przyznać, że Polski Związek stanął na wysokości zadania i po naszych bardzo dobrych występach w igrzyskach postarał się o to, by jeszcze podnieść nasz poziom. Teraz można mówić, że nasz sztab jest już w pełni profesjonalny. I to na pewno pomogło nam wszystkim. Teraz już nie muszę się martwić o sprzęt, ale też o odnowę biologiczną, bo o to dba nasz fizjoterapeuta Przemysław Buczyński, który wcześniej pracował z Maryną Gąsienicą-Daniel. Mając takie warunki, mogłem się skoncentrować tylko na samej jeździe. Można powiedzieć, że ten sztab sami wywalczyliście sobie tym świetnym występem w igrzyskach. - Zgadza się. Daliśmy do zrozumienia ludziom w Polskim Związku Narciarskim, że jesteśmy na takim poziomie, na którym zasługujmy na tak duże wsparcie. Czyj to był pomysł, by zatrudnić akurat takie osoby? - To było na głowie trenera głównego Oskara Boma. On jeszcze w trakcie ubiegłego sezonu kontaktował się z różnymi trenerami. Badał rynek. I już pewnie wtedy wiedział, na kogo postawić. To znaczy, że trener główny doszedł do wniosku, że sam niewiele zdziała na takim poziomie, chcąc myśleć o sukcesach? - Spojrzenie kogoś innego jest zawsze w cenie. Izidor jest dużo starszy od Oskara i jest o wiele bardziej doświadczonym trenerem. Prowadził zawodników, którzy zdobywali medale igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata. Sam Oskar chciał sięgnąć po doświadczonego trenera do pomocy. Tak naprawdę teraz pracują razem, jeżeli chodzi o przygotowanie na śniegu. Coś zauważy jeden, coś drugi. Na zawodach Izidor jest na stoku i nagrywa nasze przejazdy. Przy okazji przekazuje uwagi Oskarowi, który jest z nami na starcie. Oskar Kwiatkowski wyeliminował karygodny błąd, który popełniał latami Dużo poprawiał pan technikę jazdy u siebie, czy nie było takiej potrzeby? - W sumie to, co przekazał mi Izidor, to starałem się od razu wdrożyć. I to rzeczywiście zaczęło działać. Został u mnie starty styl jazdy, ale poprawiłem kilka detali. Co konkretnie? - Robiłem jeden karygodny błąd. Mocno stałem na tyle deski. Przez to podnosił się przód. Deska nie leżała wtedy cała na śniegu i przez to skręty były nieefektywne. To poprawiłem i rzeczywiście bardzo pomogło. A sprzęt pozostał ten sam? - Nie. Zmieniłem wszystko poza butami. Od 2015 roku jeździłem na polskich deskach Nobil. Teraz zmieniłem deskę na szwajcarską Oxess. Tak samo z płytą. Teraz mam słoweńską. Zmieniłem też wiązania. Ta zmiana była ustalona z trenerem i zrobiona za namową Izidora. Czuć dużą różnicę? - Wielkiej zmiany nie czuję. Nawet powiedziałbym, że na starym sprzęcie czułem się bardziej komfortowo, bo byłem już na nim objeżdżony. Zaufałem jednak zapewnieniom, że jak zmienię sprzęt, to powinienem być szybszy. Na początku nie byłem do tego przekonany, ale ostatecznie wszedłem w to. I to - jak widać - działa. Polak liderem Pucharu Świata. Znakomity sezon Jest pan zaskoczony swoją dyspozycją w tym sezonie? Został pan w końcu pierwszym Polakiem, który wygrał zawody Pucharu Świata. Ma pan na koncie nawet dwa zwycięstwa i do tego jeszcze trzecie miejsce. Tylko trzy miejsca na podium w tym sezonie, a w całej karierze było do tej pory siedem. Ponadto jest pan liderem Pucharu Świata. - Nie ukrywam, że jest zaskoczenie, bo przed sezonem nie czułem, żebym zrobił coś wielkiego. Pierwsze zawody były wielką niewiadomą. Tymczasem już w pierwszym starcie wskoczyłem razem z Aleksandrą Król na "pudło" w rywalizacji drużynowej w Pucharze Świata. Ten mocny start mnie podbudował. Zazwyczaj zaskakiwałem bowiem dopiero w połowie sezonu. Potem były dobre występy w kwalifikacjach w kolejnych zawodach Pucharu Świata, które pokazały mnie, że jestem naprawdę szybki. Jeszcze pod koniec ubiegłego roku poczułem, że nie muszę robić nic ponad to, co potrafię, a sukcesy się pojawią. I to mi dało bardzo dużo luzu w jeździe. Zawsze pan był mocno zbudowanym zawodnikiem, ale wydaje się, że przed tym sezonem przybyło jeszcze tych mięśni? - Co roku mamy dużo jednostek treningowych na siłowni, ale nie była to szczególna praca. Taką mam po prostu naturę, że masę mięśniową szybko łapię. Nie obraziłbym się jednak, gdybym zrzucił jej trochę. Już chyba nie będę tak bardzo nad tym pracował. Z tatą wygrywa pan w siłowaniu na rękę? - Dawno się z tatą nie siłowałem, bo nie ma okazji, ale zazwyczaj przegrywam. On chyba dłużej siłuje się na rękę, niż ja żyję. Lubi to. I do tego ma świetne wyniki. Niedawno został mistrzem świata w swojej kategorii w masters. To prawdziwy pasjonat. I jako młody chłopak razem z tatą pracował pan jako ochroniarz. Wracając z pracy w 2016 roku miał pan poważny wypadek samochodowy. Można powiedzieć, że otarł się pan o śmierć. Ma pan jeszcze jakieś dolegliwości po tym wypadku, czy wszelkie kłopoty są już za panem? - Tak naprawdę pół roku po wypadku było już w porządku. Można powiedzieć, że to wszystko zakończyło się dla mnie bardzo szczęśliwie. Miałem więcej szczęścia niż rozumu. W mistrzostwach świata w Bakuriani wystąpi też pana młodsza siostra Olimpia. - Cieszę się, że dostała taką szansę. Zasłużyła na nią wygraną w Pucharze Europy. To było zaskoczenie, bo przed sezonem zimowym miała operowane kolano. Prosi pana czasami o radę? - Czasami przychodzi z różnymi pytaniami. Od tego ma jednak trenerów, więc staram się nie wtrącać w sprawy szkoleniowe. To pan namówił ją na snowboard? - Nie. Sama chciała. Nie miała pomysłu na to, gdzie pójść do średniej szkoły. Dopytywała się mnie, co myślę o Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem i czy by się tam nadawała. Powiedziałem jej, że jak ma takie dylematy, to jej tam nie widzę. W moim wypadku to była ogromna pewność tego, że chcę pójść do tej szkoły. W końcu jednak poszła moją drogą i przyznała, że to były jej najlepsze lata życia. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport