Już w niedzielę było głośno o tym, w jakich warunkach startowali zawodnicy. Na to, co działo się na trasie, narzekał mistrz świata w slalomie gigancie równoległym Oskar Kwiatkowski. - Jazda po tej trasie nie należała do najprzyjemniejszych. Zresztą po moich przejazdach było widać, jak bardzo jestem zmęczony. Przez to nie było zbyt wiele miejsca na radość. Taka była walka - mówił 26-latek w rozmowie z Interia Sport. Polska zorganizuje zawody PŚ w snowboardzie? FIS już pytała Snowboard. Wściekli zawodnicy. "Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem" Trasa byłą dziurawa i mocno zalodzona. Trener Oskar Bom nie chciał jednak narzekać na warunki, bo to nie w jego stylu. - Rzeczywiście nie było łatwo. Zwłaszcza czerwona trasa była dużo gorsza. Trudno powiedzieć, czy to była wina Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, czy organizatorów. Ci ostatni naprawdę bardzo się starają. Na odprawie wyjaśnili nam, skąd wzięły się problemy. Mieli kłopoty organizacyjne, a do tego borykali się z brakiem śniegu. Przygotowywali stok dopiero na ostatnią chwilę - tłumaczył Bom po niedzielnych zawodach w rozmowie z Interia Sport. O tym, że było bardzo trudno, świadczyły też reakcje innych zawodników. Alexander Payer, który zdobył w niedzielę brązowy medal, po ćwierćfinałowym przejeździe w slalomie gigancie równoległym krzyknął do kamery: "Pi..rz się FIS za tę trasę!". Po zawodach mówił przed kamerami telewizji ORF: - Dla nas zawodników to jest cholernie przykre, jeśli cały rok przygotowujesz się do mistrzostw świata, a potem jedziesz po takich schodach jak do piwnicy. - Czegoś takiego jeszcze w swojej karierze nie przeżyłem, a mam 42 lata - wtórował mu kolega z reprezentacji Andreas Prommegger. "Taka organizacja nie przystoi takiej imprezie jak mistrzostwa świata" We wtorek to właśnie on został mistrzem świata w slalomie równoległym i pewnie znowu nie zostawi suchej nitki na organizatorach i FIS. Warunki do rywalizacji były bowiem skandaliczne. - To, czego byliśmy świadkami w slalomie równoległym, nie jest dobre dla naszej dyscypliny. Na takiej trasie zawodnicy wyglądali jak amatorzy. Po prostu źle się to oglądało. Taka organizacja nie przystoi takiej imprezie jak mistrzostwa świata - złościł się trener Bom w rozmowie z Interia Sport. W pewnym momencie, kiedy ściągnięto wszystkich na linię mety pomiędzy pierwszym a drugim przejazdem kwalifikacyjnym, nasz trener sam wziął się za naprawianie trasy. - Przesypywałem sól do wiaderek, a inni trenerzy nosili ją na trasę. Pozostali pomagali skrobać trasę, by można było jeszcze na niej rywalizować. Zostaliśmy jednak przepędzeni. I może dobrze. Trasa była w kiepskim stanie. Były na przykład trzy bardzo twarde bramki, a potem na dwóch kolejnych było bardzo nierówno. Robiły się tak zwane schody od wrzutek deski. Potem znowu były miękkie bramki. Do tego tory były nierówne. Na niebieskim na dole było dosyć lodowo, więc tam była szansa na to, by podgonić albo odjechać. Z kolei na czerwonej trasie nie można było złapać takiej prędkości, bo na niej raczej można było się zakopać. Wielka wpadka - opowiadał trener naszej kadry. Na trasie pojawiły się kamienie. Brakowało wody na stoku Wygląda na to, że Gruzinów przerosła organizacja imprezy, choć nasz szkoleniowiec sam do końca nie wie, czy to jest wina miejscowych, czy jednak FIS. - Z jednej strony to wina organizatorów, bo dwa tygodnie temu powinni powiedzieć, że mają problem ze śniegiem. Może FIS powinien mieć więcej ludzi i kogoś, kto przyjechałby na miejsce i sprawdził warunki. Tymczasem w federacji uznali, że wszystko jest w porządku na podstawie zdjęć, jakie wysłali im Gruzini - powiedział Bom. O przerwaniu zawodów zadecydowało jury. To nie był żaden bojkot ze strony ekip. - Po prostu jury zauważyło problemy na jednej z bramek. Zrobiło się na niej tak, że zaczęły wystawać kamienie i ziemia. Problem polegał na tym, że pomiędzy jednym a drugim przejazdem kwalifikacyjnym nie można było przestawić torów. Te można ruszyć delikatnie pomiędzy kwalifikacjami a finałami. I taki zabieg często się stosuje, kiedy trasa robi się nierówna. Jedyny pomysł był zatem taki, by nasypać na tę dziurę śniegu, następnie posypać solą i zalać wodą z nadzieją, że to się utwardzi. Stąd taka długa przerwa. Czekaliśmy bowiem na wodę, której nie było na stoku. Organizatorzy dowozili ją w pięciolitrowych baniakach. Wysypaliśmy na tę dziurę masę soli. Wszystkie zabiegi jednak powiodły się, co świadczy o tym, że znają się na rzeczy - opisywał Bom. Nasz trener przyznał, że ta akcja pozwoliła na dokończenie zawodów i dzięki temu została uratowana środowa rywalizacja drużynowa w slalomie równoległym. Gdyby bowiem we wtorek niedokończone zostały zawody w slalomie równoległym, wówczas konkurencja zostałaby przeniesiona na środę. W rywalizacji indywidualnej na 1/8 finału zawody ukończyli Kwiatkowski i Król.