Jeszcze cztery lata temu polskie bobsleje należały do światowej czołówki. W zimowych igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu nasza czwórka pilotowana przez Mateusza Lutego zajęła 13. miejsce. Najwyższe w historii startów w igrzyskach. Jest decyzja w sprawie saneczek, skeletonu i bobslejów na igrzyskach Sukces Polaków okazał się początkiem upadku Przebojem do światowej czołówki wdarła się dwójka Mateusz Luty i Krzysztof Tylkowski. Nasi zawodnicy mieli bardzo udany sezon 2018/2019 w Pucharze Świata. Mimo że jeździli na sprzęcie odbiegającym znacznie od najlepszych załóg, to jednak cały czas kręcili się blisko światowej czołówki. Trzykrotnie zajmowali miejsca w pierwszej "10", w tym dwukrotnie plasowali się na siódmej pozycji - w Koenigssee i St. Moritz. Trzy razy byli też zaraz za "10". Największym ich sukcesem było jednak zajęcie szóstego miejsca w mistrzostwach Europy. Do medalu zabrakło zaledwie 0,21 sek. Jak się okazało, ten sukces był początkiem upadku polskich bobslei. Były huczne zapowiedzi. Miały być środki na sprzęt i inwestycje w zawodników. Skończyło się na tym, że grupa świetnych sportowców, która była szkolona latami, zakończyła przygodę z tym sportem. Tworzenie bobslei w Polsce trzeba było zatem zacząć od nowa. Bunt kadrowiczów Przyszli nowi zawodnicy, ale dalej nie zmieniało się zbyt wiele. Władze związku wciąż miały lekceważące podejście do sportowców. W końcu doszło do buntu. - Przyznam, że przychodząc do bobslei, nie bardzo docierały do mnie informacje dotyczące sytuacji w związku i zawodników, którzy wcześniej stanowili o sile tej dyscypliny. Dowiadywaliśmy się jednak coraz więcej. Stworzyliśmy jednak na tyle zgraną ekipę, że jakoś nas to nie przerażało. Uznaliśmy, że cokolwiek by się nie działo, to sobie z tym poradzimy. I rzeczywiście. Była taka sytuacja, kiedy pokazaliśmy jaja i nie daliśmy się. To wyszło nam na dobre - opowiadał Boroń w rozmowie z Interia Sport. - Sprawa dotyczyła sytuacji z trenerami. Istniało ryzyko, że zostaniemy bez trenera od lodu. Wszyscy powiedzieliśmy wówczas, że jeśli nie dostaniemy doświadczonego trenera, to nie pojedziemy już na żadne zgrupowanie. I wtedy w magiczny sposób udało się wszystko załatwić - dodał. Trenerem kadry bobsleistów jest aktualnie Oleg Polyvach. To Ukrainiec, który pracował w PZBiS wiele lat, na początku jako trener skeletonistów. W przeszłości sam był pilotem w bobslejach. Dwukrotnie startował w zimowych igrzyskach olimpijskich w 1998 i 2002 roku. Medal MŚ, który daje nadzieję Niedawno w Winterbergu nasza dwójka Aleksy Boroń i Seweryn Sosna sięgnęła po tytuł wicemistrzów świata w kategorii do 23 lat. Ten medal jednak tak naprawdę niewiele znaczy. Być może o wiele większą wartość ma ósme miejsce Polaków w światowym czempionacie do 26 lat. - Nie mamy zbyt wiele sukcesów, więc ten medal trzeba traktować w takiej kategorii. W końcu to jest podium mistrzostw świata i może to będzie przełom. Ten medal doda nam skrzydeł i pozwoli nam się rozpędzić - powiedział Boroń w rozmowie z Interia Sport. 22-letni zawodnik, który pochodzi z Warszawy, zdobywał do niedawna medale lekkoatletycznych mistrzostw Polski w młodszych kategoriach wiekowych. Uprawiał wielobój. - Byłem na zgrupowaniu, kiedy zadzwoniła do mnie osoba, zajmująca się rekrutacją zawodników do bobslei. Latem mogłem kontynuować przygodę z lekkoatletyką, a zimą miałbym jeździć bobslejem. Postanowiłem spróbować, a że z lekkoatletyką trochę się posypało, to zostałem przy sportach zimowych - opowiadał zawodnik AWFiS Gdańsk. "Przedszkolak" za sterami W bobslejach jest "przedszkolakiem". Licencję pilota ma od 2021 roku. Przed nim zatem długa droga. - Tak naprawdę zaczynamy wszystko od zera. Może poza tym, że zostało nam trochę sprzętu po poprzednich kadrowiczach. Najważniejsze, że pracujemy skutecznie, bo medal mówi sam za siebie. Dość szybko robimy postępy - zauważył 22-latek. - Mamy ludzi do dwójki i czwórki, ale dalej brakuje nam zawodników i wiosną trzeba będzie poszukać chętnych. W tym momencie mamy jedną czwórką, ale w kolejnym chcemy mieć dwie - dodał. Od przyszłego roku nasi bobsleiści będą zbierać punkty do kwalifikacji na zimowe igrzyska olimpijskie w 2026 roku. Na ostatnich w Pekinie Polaków zabrakło. Nasi kadrowicze dysponują dwójką sprzed trzech lat i drugą, która jest nieco starsza. Do tego mają dwie dwójki treningowe, którymi można trochę bardziej szarżować. - Największy problem mamy z płozami. Mamy tylko takie, które zostały po Mateuszu Lutym. Jeden komplet jest zatem na czterech pilotów. I to jest coś, co w tej chwili nas najbardziej stopuje. Trener musi wybierać, kto ma jechać na lepszym sprzęcie. Nie ma tak, że wszyscy jeździmy w kadrze na tym samym, co pozwoliłoby porównywać nasze umiejętności - tłumaczył Boroń. Na razie nasi bobsleiści startują głównie w Pucharach Europy i raczej nie należy ich się spodziewać zbyt szybko w Pucharze Świata. Ma to swoje uzasadnienie. - Wiele zależy w tym sporcie od sprzętu. Do tego ważne jest rozpychanie, a z tym u nas jeszcze nie najlepiej. Nie pchamy się do Pucharu Świata, bo tam jest tylko jeden dzień na trening. Tam jeżdżą doświadczeni zawodnicy, więc nie potrzebują zbyt wielu ślizgów. Dla nas lepszą opcją są starty w Pucharze Europy. Tu też możemy zbierać punkty, a do tego mamy o wiele więcej dni treningowych, a objeżdżenie się po różnych torach jest bardzo ważne - powiedział nasz bobsleista. Puchar Świata to za wysokie progi Być może Biało-Czerwoni pojawią się w tym roku na starcie w mistrzostwach świata, choć - jak przyznał - na przeszkodzie stoi w tym momencie biurokracja. Boroń z każdym kolejnym przejazdem nabiera doświadczenia. W ubiegłym roku miał wypadek w Winterbergu. Wówczas nie był jeszcze oswojony z prędkością. - Po raz pierwszy pojechałem tam aż 127 km/h. Nawet nie pamiętam, co się wówczas wydarzyło, bo mam luki w pamięci. Na szczęście nic wielkiego się nie stało. Pierwsze spotkanie z tak dużą prędkością było wówczas trudne. Teraz jeżdżę już ponad 130 km/h i takie prędkości nie są już dla mnie zaskoczeniem - zakończył.