Wojciech Kruk-Pielesiak, Polska Agencja Prasowa: Czy pandemia bardzo komplikuje pani sportowe życie i plany? Aleksandra Król: Chyba każdemu zawodnikowi, niezależnie od dyscypliny, komplikuje. Jak to wszystko się zaczęło, zaopatrzyłam się w sztangę oraz inne przybory i mam w domu siłownię. Dzięki temu mogę kontynuować treningi siłowe. Nad wytrzymałością natomiast, kiedy nie można się było przemieszczać, pracowałam na trenażerze rowerowym, a teraz po prostu jeżdżę i chodzę po górach. W normalnych okolicznościach, na kiedy planowałaby pani treningi na śniegu? - Normalnie na śniegu... już bym była. W kwietniu zwykle bowiem testuję sprzęt na kolejny sezon. W tym roku to się nie udało i dalej nie wiem, na jakiej desce będę jeździć. Na pewno bowiem chcę coś zmienić. W poprzednim sezonie, tak jak większość zawodniczek, przesiadła się pani na dłuższą deskę... - Tak. Niestety z powodu kontuzji miałam przed tamtym sezonem mniej zajęć na śniegu i tym samym ograniczony czas na testowanie. Myślę, że to na pewno zaważyło na moich wynikach. Dobrze byłoby jeszcze raz sprawdzić warianty tej dłuższej deski, jej twardość, promień skrętu czy po prostu różne marki. Do tego jednak potrzebny jest śnieg, tyczki i pomiar czasu. Inaczej się nie da. Liczę, że testować uda się jesienią, może w sierpniu, może we wrześniu. Lodowce powinny być już wtedy dostępne, ale nie wiadomo, czy będzie można podróżować. Do tego czasu pozostaje trenować w warunkach domowych? - Zgadza się. Na razie zostają treningi siłowe i rower, czyli mówiąc krótko przygotowanie fizyczne. Na szczęście nie przygnębia mnie ta perspektywa. Bardzo pomaga mi trener, który przez kamerę internetową obserwuje jak ćwiczę i w razie konieczności koryguje błędy techniczne. Źle wykonywane ćwiczenia mogą bowiem przynieść więcej szkody niż pożytku. Na jakim elemencie snowboardowego rzemiosła chce się pani skupić, co poprawić? - W ostatnim sezonie na pewno brakowało mi agresywności. Może z powodu kontuzji, bo jej skutki w sumie odczuwałam prawie aż do lutego, ale pewna nie do końca nie jestem. W okresie przygotowawczym zwichnęłam staw łokciowy. Muszę poszukać agresywności, być może w ten sposób nadrobię ułamki sekundy. Różnice w światowej czołówce są bowiem małe i niuanse decydują o sukcesie. Potrzebna jest też powtarzalność, aby mimo zmieniających się warunków każdy przejazd był idealny. Jaki stawia sobie pani cel w następnym sezonie? - Powiem wprost - medal mistrzostw świata. W "ósemce" byłam rok temu. Wtedy drobny błąd ostatecznie kosztował mnie możliwość walki o medal. W przyszłym roku chciałabym już stanąć na podium. Mistrzostwa świata odbędą w chińskim Zhangjiakou, miejscu olimpijskiej rywalizacji w 2022 roku. Myśli już pani o igrzyskach w Pekinie? - Przede wszystkim to mam nadzieję, że zarówno mistrzostwa świata, jak i igrzyska się odbędą. Latem powinniśmy dostać jakieś konkretniejsze informacje. Na razie podobno wszystkie przygotowania idą zgodnie z planem. Chińczycy są zdeterminowani, aby mistrzostwa zorganizować. Liczę, że na sezon zimowy koronawirus nie będzie już miał wpływu. W ubiegłym roku startowała pani już tam w Pucharze Świata... - Mam miłe wspomnienia, bo zajęłam czwarte miejsce. Naprawdę lubię tę olimpijską górkę. Bardzo podoba mi się ten stok. Nie miałabym nic przeciwko, aby właśnie tam odnieść największe sukcesy. Rozmawiał: Wojciech Kruk-Pielesiak