Bachleda-Curuś uzyskała bardzo dobry rezultat jak na tory europejskie - 1.55,93. Wygrała Holenderka Ireen Wuest - 1.55,33. W niedzielę wystąpi razem z koleżankami w wyścigu drużynowym. W tej konkurencji Polki zdobyły brązowy medal igrzysk w Vancouver. "To dobry weekend, dobre zawody, a w niedzielę jeszcze poprawimy" - powiedziała Bachleda-Curuś. "Wszystko było planowane, czasy są przewidywalne. Przy dobrej dyspozycji, po piątkowym występie wiedziałam, że jestem w stanie wytrzymać ten bieg do końca. I tak się stało" - podkreśliła. Pytana o przyczyny wygranej z wyżej notowanymi rywalkami odpowiedziała: "W Berlinie tor jest wolniejszy, a cały dystans trzeba przejechać do końca. To nie jest tak, jak na szybkim lodzie, gdzie po szybkim początku lód "dowozi" zawodnika do mety. Tu trzeba pracować do końca". Nawiązując do słabszych występów na początku sezonu, zawodniczka powiedziała, że słuszna okazała się jej koncepcja, by zaczekać. "Wolniejszy początek nie spowodował, że zaczęłam wykonywać jakieś gwałtowne ruchy, jakieś specjalne ekstra-treningi". Bachleda-Curuś nie obawia się, że dobre wyniki przyszły zbyt wcześnie przed igrzyskami. "To jeszcze nie jest forma, tylko dobra dyspozycja startowa. Nie przygotowywałam się specjalnie na te zawody. To wszystko jest metodą treningową. Przyjedziemy teraz do domu i będziemy dusić tę dyspozycję treningiem objętościowym, a w końcu stycznia będzie znów odpuszczenie, bezpośrednio przed igrzyskami" - wyjaśniła. Bachleda-Curuś zwróciła uwagę na ogromną dysproporcję pomiędzy Polską a krajami z czołówki łyżwiarstwa w Europie, jeśli chodzi o bazę przygotowań. "Mimo tego, że nie mamy krytego toru, a teraz na dwa miesiące do igrzysk zostajemy bez hali nad głową, to małymi krokami idziemy do przodu. To jest budujące i trzeba się cieszyć" - powiedziała.