Wypadek Macieja Sochowicza podczas treningu na torze olimpijskim w Yanging poruszył wszystkich kibiców, nawet tych, którzy nie pasjonują się saneczkarstwem na co dzień. Nasz najlepszy reprezentant w "jedynkach" miał ogromnego pecha, bowiem mimo otrzymania zielonego światła do startu wpadł z dużą prędkością w bramkę startową, która jak się okazało, nie została na czas podniesiona. Śmiertelny wypadek na igrzyskach Niestety wypadek Polaka przypomniał wszystkim, jak niebezpieczną dyscypliną bywa saneczkarstwo. I chociaż rozwój techniki i poprawa dbałości o bezpieczeństwo sprawiają, że poważne wypadki nie zdarzają się już tak często jak kiedyś, to jednak nadal pędzenie z prędkością przekraczającą 100 km/h po lodowym torze niesie ze sobą pewne ryzyko. Na szczęście śmiertelne wypadki są rzadkością, choć wszyscy pamiętamy igrzyska olimpijskie w 2010 roku i fatalny w skutkach wypadek Gruzina Nodara Kumaritaszwiliego, który podczas treningu przed olimpijskim startem, jadąc z prędkością 144 km/h, wypadł z toru saneczkowego w Whistler i uderzył w stalową podporę zadaszenia. Zdążono go przetransportować do szpitala, jednak tam stwierdzono zgon. Późniejsze śledztwo wykazało, że śmiertelny wypadek był winą samego saneczkarza, choć wiele osób uważało, że organizatorzy również zawinili. Niestety wśród śmiertelnych wypadków na torach saneczkowych mamy również kilku Polaków. Najgłośniejszym z wypadków, z udziałem naszych zawodników, był ten z mistrzostw świata na słynnym torze w Koenigssee w 1969 roku. Właśnie wtedy reprezentant naszego kraju Stanisław Paczka wypadł z toru i uderzył głową w rosnące obok trasy drzewo, ponosząc śmierć na miejscu. Po tym co się stało reprezentacja Polski wycofała się z zawodów. Na pogrzebie Polaka pojawił się między innymi mistrz świata Austriak Josef Feistmantel i oddał swój złoty medal matce saneczkarza. "Tor śmierci" Choć w Polsce obecnie nie ma właściwie żadnego toru, umożliwiającego rywalizację w saneczkarstwie, to w przeszłości było inaczej. Niestety jeden z nich, w Mikuszowicach w Bielsku-Białej, również niósł śmiertelne żniwo. Starty na nim dwóch zawodników przypłaciło życiem, kilku natomiast straciło zdrowie. Tor w Mikuszowicach uznawany był za jeden z najtrudniejszych w Europie. Prace nad jego powstaniem zostały rozpoczęte w 1909 roku, kiedy to postawiona przez drwali drewniana chatka na Koziej Górce została przekształcona na schronisko. Największą sławę zyskał jednak na początku lat 50. Korzystali z niego zresztą nie tylko Polacy, pojawiali się tam również Niemcy i Austriacy, gdzie saneczkarstwo było niezwykle popularne. "To był wąski, bardzo kręty tor, a przy tym niebezpieczny, bo lód i śnieg tworzyły na nim muldy, więc łatwo było wylecieć poza bandy" - wspomina Wiesława Martyka-Wachla, olimpijka i trzykrotna mistrzyni Polski. Pierwsze po II wojnie światowej zawody odbyły się tam w 1952 roku i od tego momentu regularnie startowali tam najlepsi zawodnicy z naszego kraju, a także przybysze zza granicy, którzy chcieli sprawdzić się na tym torze, bo jak mawiano, jest on tylko dla odważnych. Niestety w 1968 roku doszło na nim do śmiertelnego wypadku. Z wirażu wypadł rozpędzony Czesław Ryłko, który wpadł w rosnące przy trasie drzewo i mimo kilkudniowych prób ratowania życia zmarł w szpitalu. Jak wspomina w rozmowie z "Onetem" olimpijczyk i wicemistrz świata w dwójkach zmarły niedawno Edward Fender, tor w Mikuszowicach, po opadach deszczu, zrobił się bardzo szybki. Jemu pozwoliło to pobić rekord toru, dla Ryłki oznaczało śmierć. Obiekt odszedł w zapomnienie W 1982 roku powstał również tor asfaltowy, którego żywot był niestety bardzo krótki. Ledwie trzy lata po tym, jak zainaugurowano ściganie się na nim, podczas treningu na sankorolkach w opuszczony szlaban wpadł mistrz Polski juniorów Paweł Ryba. Zerwał wszystkie kręgi i poniósł śmierć na miejscu. Po tym tragicznym wypadku tor został zamknięty. Sekcja saneczkowa w Bielsku-Białej zaczęła tracić kolejnych członków, a sam obiekt popadł w zapomnienie i obecnie niewiele z niego zostało. W ostatnich latach coraz częściej mówi się jednak, że w Polsce ma w końcu powstać tor saneczkowy z prawdziwego zdarzenia, tak, by nasi zawodnicy mogli w końcu nawiązać walkę z najlepszymi. Powstanie takiego obiektu wiąże się z wieloma korzyściami, ponieważ tor ma wiele zastosowań komercyjnych, takich jak choćby taxiboby. Na Łotwie odbywają się mistrzostwa w zjazdach na łopacie, w Niemczech zjeżdżano na woku. Możliwości toru wykraczają daleko poza sport wyczynowy i również w Polsce dałoby się nie tylko szkolić na nim zawodników, ale zwyczajnie zarabiać. Tylko musi być absolutnie bezpieczny, bo jak pokazuje tragedia Pawła Ryba, jeden wypadek może przekreślić absolutnie wszystko.