Można powiedzieć, że jednym z tych, który mocno przyłożył rękę do wielkich sukcesów polskiego snowboardu w ostatnich latach, jest Jan Winkiel, sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego. To on sprawuje opiekę nad tą dyscypliną sportu w PZN i - jak widać - ze znakomitymi efektami. Nawet udało mu się sprowadzić do naszego kraju Pucharu Świata, choć wcale tego nie planował w tym roku. Jest polska kadra na historyczny Puchar Świata. Wielkie święto w Krynicy-Zdroju Wielka szkoda tylko, że na przeszkodzie stanęła aura. Teraz - paradoksalnie - wszyscy modlą się o wysokie temperatury i deszcz, a przecież to zimowa rywalizacja. Tomasz Kalemba, Interia Sport: W Polskim Związku Narciarskim zajmujesz się snowboardem i to z wielkimi sukcesami. Ubiegłej zimy Oskar Kwiatkowski został pierwszym polskim mistrzem świata, a Aleksandra Król zdobyła brązowy medal. Teraz Polska zorganizuje - po raz pierwszy w historii - Puchar Świata. Nie ma co, ojciec sukcesu polskiego snowboardu. Jan Winkiel: - Może trochę tak. Prawda jest jednak taka, że chciałem, by Puchar Świata zagościł u nas dopiero za rok. W tym sezonie chciałem zrobić jeszcze jeden rok testów w Pucharze Europy w Suchem. Wszyscy jednak, włącznie z Uwe Beierem, dyrektorem Pucharu Świata, namawiali nas, żebyśmy spróbowali i wykorzystali chwilę. I tak zrobiliśmy. Na pewno rzuciliśmy się na głęboką wodę. Muszę bowiem przyznać, że organizacja Pucharu Świata w skokach narciarskich przy tym brzmi jak przeprowadzenie zawodów Pucharu Polski. To znaczy, że jednak o wiele trudniej jest zorganizować Puchar Świata w snowboardzie? - Zdecydowanie. W tym roku do tego poluzowaliśmy sobie wariant - nazwijmy go - kibicowski. Nie jest tu tak wszystko dopracowane, jak przy skokach narciarskich. Mieliśmy bowiem ważniejsze sprawy na głowie. Jakie? - Walczymy ze śniegiem i z trasą na Jaworzynie Krynickiej. Do tego jest walka z procedurami, pomiarami czasu, okablowaniem stoku i produkcją telewizyjną. Tu nie jest tak, że parkujemy wozy transmisyjne 200 metrów od mety i nie ma kłopotu. Musimy nimi jechać dwa i pół kilometra w górę w las. Samych osób technicznych do utrzymania trasy potrzebujemy około 80, a już wyliczyliśmy, że na przyszły rok, jeśli otrzymamy organizację Pucharu Świata, będziemy potrzebować 146 osób. To pokazuje, jak gigantyczne jest to przedsięwzięcie. Mamy wielkie wsparcie od stacji narciarskiej na Jaworzynie Krynickiej. Zrobili oni kawał dobrej roboty i to trzeba podkreślić. Walczyliście mocno z aurą? - Ale udało się! Wykorzystaliśmy tutaj asystenta technicznego Wiktora Giczewa, który przygotowuje trasy na igrzyskach olimpijskich dla narciarzy alpejskich. Ma zatem ogromną wiedzę. Nikt chyba lepiej na świecie od niego nie potrafi używać i analizować soli na śnieg. Nawet krąży anegdota, że jak okazało się, że jak Wiktor do nas przyjedzie, to oficjele uznali, że zawody na pewno się odbędą. Nie ma co ukrywać, że aura nam nie dopisała. W ciągu trzech ostatnich tygodni była tylko jedna noc z mrozem. Dajemy jednak radę. Walczymy i wygląda to nieźle. Najważniejsze, że zawody się odbędą, bo chyba nie są zagrożone? - Na tę chwilę nie, ale mamy przed sobą dwa dni rywalizacji. Na pewno odbędzie się sobotnia rywalizacja. Trasa zostanie posolona, bo ona bardzo dobrze trzyma. I mamy kolejny absurd. Jaki? - Modlimy się o to, by teraz było właśnie ciepło i... deszczowo. Im więcej deszczu, tym lepiej, bo tym mniej będziemy musieli lać trasę, żeby sól wiązała. Po sobocie ocenimy szkody i zobaczymy, co dalej. W Krynicy-Zdroju - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport