Sześć tytułów mistrzyni Europy z rzędu, cztery złote medale mistrzostwa świata i, co chyba najważniejsze, dwa olimpijskie triumfy w Sarajewie i w Calgary. Swoimi sukcesami Katarina Witt mogłaby obdzielić co najmniej kilka łyżwiarek, podobnie zresztą jak urodą i wdziękiem. I choć wielki talent przejawiała od dziecka, co zresztą zostało zauważone nawet przez Stasi, to jednak kiedy była pulchniejsza od reszty łyżwiarek i miała kłopoty z dietą, nie wszyscy wierzyli, że zajdzie aż tak daleko. Obskurne lodowisko, ponura rzeczywistość Jej mama była fizjoterapeutką, pracującą w szpitalu w dzisiejszym Chemnitz, wtedy nazywającym się Karl-Marx-Stadt. Dzięki temu, że po drodze do pracy znajdowało się lodowisko, mogła zabierać tam swoją córkę, która przygodę z łyżwami zaczęła nie mając jeszcze pięciu lat. Późniejsza dwukrotna mistrzyni olimpijska wspominając ten okres przyzna, że nie do końca wie, skąd wzięła się jej pasja do łyżwiarstwa figurowego. Lodowisko było dość obskurne, warunki kiepskie, a rzeczywistość dookoła ponura. Mimo tego młoda Katia zakochała się w łyżwach od pierwszego wejrzenia. I to z wzajemnością, bo czyniła błyskawiczne postępy. Po kilku latach treningów trafiła pod skrzydła uznanej trenerki Jutty Mueller. I jak się później okazało, także do akt Stasi. Współpraca z Mueller oznaczała, że dla ledwie dziewięcioletniej Witt kończy się zabawa, a zaczyna ciężka praca. Zajęcia rozpoczynały się o 7 rano. Ojciec Katariny, który był rolnikiem, przygotowywał jej solidne śniadanie, po którym wyruszała na trening. Dzięki temu miała sporo energii, choć z tego też brały się jej początkowe problemy. Wspólna głodówka Witt od dziecka była nieco pulchniejsza od swoich koleżanek. Choć przejawiała ogromny talent, to jednak kłopoty z utrzymaniem odpowiedniej wagi sprawiały, że nie wszyscy widzieli w niej zawodniczkę, która w przyszłości będzie odnosić wielkie sukcesy. Mueller miała jednak na to swoje sposoby. Bardzo często zdarzało się, że krzyczała na swoją podopieczną, nazywała ją nawet "tłustą krową", ale potrafiła też wpłynąć na jej ambicję, pokazując, co może zyskać, jeśli będzie potrafiła zmusić się do narzucenia sobie odpowiedniego rygoru. No i zrobiła coś jeszcze. Kiedy widziała, że Witt ma problemy z utrzymaniem diety, sama również ograniczała jedzenie. Wspólna głodówka dodawała młodej łyżwiarce sił i zapału. Czując wsparcie trenerki zawodniczce łatwiej było znieść niedogodności. - Czasem jej nienawidziłam, ale bywała też dla mnie jak matka. Jej metody okazały się skuteczne, wrzeszczała na mnie, ale też nauczyła odpowiedniej diety i bycia kobietą, co jest kluczem, by odnosić sukcesy w łyżwiarstwie - powiedziała po latach w jednym z wywiadów Witt. Łyżwiarka doceniła też, że trenerka nie aplikowała jej żadnych podejrzanych pigułek, którymi faszerowane były inne zawodniczki z NRD. Swoją trenerkę po kryjomu nazywały wraz z koleżankami Rosa Klebb, od ponurej Rosjanki, przeciwniczki Jamesa Bonda w książce, a potem filmie "Pozdrowienia z Moskwy". Bywały jednak gorsze momenty. Kiedy w wieku 14 lat po raz pierwszy wystartowała w mistrzostwach Europy, wiedziała, że nie jest jedną z faworytek, ale mimo tego nie potrafiła przyjąć porażki do wiadomości. Ambicja jej na to nie pozwalała. Na dodatek, kiedy na lodzie jej nie szło, Mueller zaczęła na nią głośno krzyczeć, co nie pomagało. Na koniec, kiedy już zeszła z tafli, została spoliczkowana przez trenerkę na oczach wielu ludzi. W domu poskarżyła się ojcu na to, co się stało. Ten ubrał się, poszedł do Mueller i oznajmił jej, że to koniec i Katarina przestaje trenować łyżwiarstwo. Zawodniczka wiedziała, że to katastrofa. Jak wspomina, spakowała sprzęt, łyżwy i poszła na lodowisko, żeby po raz ostatni poćwiczyć. Wtedy jednak stało się coś niezwykłego i oddała swój pierwszy w życiu udany potrójny skok. A potem kolejny. I wtedy usłyszała głos Mueller, która krzyczała "dobra robota". To jednak nie był koniec. Mniej sportu, więcej seksapilu Witt kontynuowała karierę pod okiem swojej trenerki, która znalazła na nią pomysł. Łyżwiarka wykonywała w swoich programach najczęściej tylko dwa potrójne skoki, ale nadrabiała czymś innym. Niebywałą gracją i urokiem, kobiecą stroną łyżwiarstwa. I też, nie ma co kryć, seksapilem, którym emanowała z tafli. Od samego początku, przez całą karierę, spore kontrowersje budziły jej stroje, dość skąpe, pobudzające wyobraźnie i uwypuklające jej atuty. W 1983 roku w programie krótkim do muzyki Mozarta wystartowała w bryczesach zamiast spódnicy. Z kolei pięć lat później, kreując się jako tancerka, pojawiła się na lodzie w pozbawionym spódnicy kostiumie z piórami, który został później uznany za zbyt seksowny i teatralny, co zaowocowało nawet utworzeniem przepisu nazywanego "Regułą Katariny", mówiącego o tym, że łyżwiarki mają obowiązek występować w strojach biodra, brzuchy i pośladki. Zawodniczka z NRD była ówczesnym symbolem piękna i potrafiła z tego korzystać. Mueller była niezwykła perfekcjonistką, dbała o każdy detal i każdy najdrobniejszy element, dzięki czemu Katarina Witt zawsze była znakomicie przygotowana, a jej występy dopracowane pod każdym względem. Część rywalek zarzucało jej, że w jej jeździe jest za mało sportu, a za dużo seksapilu, ale widzowie i sędziowie mieli inne zdanie, bardzo szybko zakochując się w Witt. Na tafli uwodziła wszystkich. Dominował uśmiech i urok, ale zarzuty, że była słabą łyżwiarką, są chybione. Nie wolno zapominać, że elementy, które wykonywała, były zawsze doskonale dopracowane, a jej choreografia bardzo bogata. Ambicja i próżność W końcu nadchodziły jej wielkie chwile. Po nieudanym debiucie w czempionacie Starego Kontynentu w 1979 roku, trzy lata później sięgnęła po pierwsze medale. Srebro mistrzostw Europy i medal tego samego koloru na mistrzostwach świata sprawiły, że jej gwiazda zaczynała błyszczeć, a ona w końcu doczekała się tego, o czym marzyła. Sama po latach żartowała, że tym, co pchało ją do sukcesów, były ambicja... i próżność. - Od dziecka chciałam, żeby mnie oglądano i oklaskiwano. Pragnęłam tego już jako pięciolatka - powiedziała w jednym z wywiadów Katarina Witt. Zaczynała się jej dominacja na Starym Kontynencie. W 1983 roku sięgnęła po swój pierwszy złoty medal mistrzostw Europy w Dortmundzie. Jak się okazało pierwszy z sześciu kolejnych tytułów, co było wyrównaniem legendarnego wyniku Norweżki Sonji Henie. Podobnie było również na mistrzostwach świata. Od 1984 roku sięgnęła po cztery tytuły, przegrywając tylko raz, w 1986 roku z Amerykanką Debi Thomas. To właśnie rywalizacja z zawodniczkami z USA i Kanady sprawiła, że bardzo szybko stała się ulubienicą władz NRD. Piękna, utalentowana, a w dodatku potrafiąca walczyć z rywalkami z pogardzanego, kapitalistycznego świata sprawiły, że Katarina Witt mogła liczyć na wiele przywilejów, niedostępnych dla przeciętnego obywatela. Była przy tym uwielbiana po obu stronach muru, co też było nie bez znaczenia. Pojedynek dwóch Carmen Początek lat 80. był niemal dla całego świata pełen nerwowego oczekiwania, czy któreś z mocarstw nie zrobi czegoś, co wywoła kolejny globalny konflikt. Po inwazji ZSRR na Afganistan w grudniu 1979 roku można było spodziewać się najgorszego, które na szczęście nie nadeszło. Rywalizacja pomiędzy mocarstwami przeniosła się również na taflę. Igrzyska w Sarajewie w 1984 roku były tego doskonałym przykładem. Z jednej strony bowiem cały blok państw komunistycznych trzymał kciuki za Katarinę Witt, z drugiej "demokraci" kibicowali Amerykance Rosalynn Sumners. I zawodniczka z NRD, która tym razem w programie dowolnym pokusiła się o trzy potrójne skoki i pokonała rywalkę, sięgając w wieku 18 lat i 77 dni po swój pierwszy w karierze olimpijski złoty medal. Jej wygrana była wielkim propagandowym sukcesem całego NRD. Nie chodziło tylko o złoty medal i pokonanie znienawidzonych rywali. Ważne było przede wszystkim to, że zrobiła to piękna, uśmiechnięta, niezwykle seksowna zawodniczka, jakże inna od wyobrażeń o typowych sportowcach z tego komunistycznego kraju. Katarinę Witt kochali bowiem ludzie z niemal każdego zakątka świata. Dlatego, kiedy cztery lata później, będąc w zasadzie u szczytu sławy, po raz kolejny walczyła o olimpijskie złoto, ciążyła na niej wielka presja. Liczył na nią cały kraj, kibice, trenerka, ale i zastępy polityków, czekających tylko na kolejną okazję, by wykorzystać jej wygraną do ogłoszenia wyższości nad kapitalistami. Witt z kolei marzyła o tym, by dostać zgodę na występy w zawodowej rewii i podróżować po całym świecie. Miała ją otrzymać tylko w przypadku wygranej. I po raz kolejny jej się to udało. Rywalizacja nazywana "Bitwą dwóch Carmen", ponieważ zarówno ona, jak i Thomas, niezależnie od siebie, w programie krótkim występowały do muzyki ze słynnej opery Bizeta, przypominała nieco operę mydlaną. Dwie Carmen, dwa style, dwie zawodniczki. Walka demokracji i socjalizmu. Choć tak naprawdę dwóch wielkich łyżwiarek. Finalnie Witt ponownie okazała się lepsza od swojej amerykańskiej rywalki w jednym z najpiękniejszych olimpijskich konkursów w dziejach. Po raz kolejny piękna Niemka zachwyciła świat. Lecz tym razem mogła w końcu wyruszyć na jego podbój. Zdjęcia znad Niagary Choć trzeba przyznać, że akurat dla Witt świat stał otworem dużo wcześniej. Może nie był to otwór tak szeroki, jak w krajach demokratycznych, ale łyżwiarka nie mogła narzekać. Jako duma i chluba NRD już wcześniej zwiedziła spory kawałek świata. W Wiedniu nie było ją stać na zbyt wiele i czuła kompleksy, ale kiedy podróżowała po Azji i widziała ludzi żebrzących na ulicach, uświadomiła sobie, że ma wielkie szczęście. Zresztą w swoich wspomnieniach opisała scenę z lekcji geografii, kiedy pochwaliła się swojemu nauczycielowi zdjęciem znad wodospadu Niagara. Oboje szybko uświadomili sobie, że on akurat nigdy w życiu nie będzie miał szansy tam pojechać. W swoim kraju cieszyła się sporymi przywilejami. Miała mieszkanie, samochód, wyjeżdżała na zagraniczne wakacje. Kilka razy w zachodnich mediach odwdzięczyła się za to władzom, opowiadając o tym, że w NRD wcale nie jest tak źle, a sportowcy odnoszą sukcesy dzięki socjalizmowi. Po latach jej się za to mocno oberwało, choć sama nie czuła się winna. - Każdy chciał realizować swoje marzenia. Ja mogłam to robić tylko w kraju socjalistycznym. Dorastałam w takim, a nie innym czasie. Byłam lojalna wobec moich nauczycieli i trenerów. Ludzie byli ze mnie dumni. Przyznawała też, że wiele razy miała okazję, by uciec, ale nie chciała zostawiać bliskich i przyjaciół. Ostatecznie, kiedy upadał Mur Berliński, była w Hiszpanii, gdzie brała udział w nagrywaniu w filmowej wersji "Carmen". Wróciła do ojczyzny, ale pierwsze lata wolności nie były dla niej tym, czego się spodziewała. Siedmiominutowy stosunek w aktach Stasi Na początku lat 90. część akt, które na temat Katariny Witt gromadziła Stasi, ujrzała światło dzienne. W prasie zaczęły się pojawiać informacje, że wielokrotnie i dobrowolnie sama spotykała się z agentami, negocjując dla siebie kolejne przywileje. Sama zresztą tego nie negowała, dodając jednak, że na nikogo nie donosiła i nie robiła niczego złego. W jej aktach pojawiają się rozmaite szczegóły. Na temat jej życia zebrano aż trzy tysiące stron. Po wielu latach okazało się, że agenci rozpoczęli zbieranie materiałów już kiedy miała dziewięć lat, widząc w niej spory potencjał i wielki talent. Okazało się, że Stasi prawidłowo oceniła młodą łyżwiarkę. Media i publiczność szalały, bo chociaż Witt nie była agentką, to jednak jej słowa, że jest wdzięczna NRD za to, co osiągnęła, budziły wielkie kontrowersje. Łyżwiarka stwierdziła nawet, że gdyby urodziła się w USA, to jej rodziców raczej nie byłoby stać, żeby uprawiała sport. A w NRD wszystko zapewniło jej państwo. Próbowała utajnić swoje akta, ale na niewiele się to zdało. - Czułam się dwukrotnie osądzona. Najpierw w NRD założono mi akta, a teraz już w wolnych Niemczech ludzie wydają na mnie wyrok - żaliła się łyżwiarka. Bulwarówki z kolei miały używanie, ponieważ w aktach było wiele pikantnych szczegółów, jak np. opis stosunku seksualnego z jednym z mężczyzn, którego nie udało im się zidentyfikować. Zdaniem Stasi trwał on dokładnie siedem minut od 20:00 do 20:07. Po kilku latach w swojej autobiografii Witt zaprzeczyła, że coś takiego miało miejsce i skomentowała to ironicznie, że byłaby to raczej ulotna chwila, niewarta zapamiętania. Niemców oburzało też to, że kiedy kraj się jednoczył, ona nie wykazywała wielkiego entuzjazmu. Sama Witt tłumaczyła, że była zwyczajnie zaniepokojona, bo dokonywał się niebywały zwrot w historii i ona, podobnie jak wielu innych, potrzebowała czasu, by dopasować się do zmian. Przypomniała, że reżim w NRD dość brutalnie ingerował w jej życie, torpedując między innymi jej romans z rockowym perkusistą Ingo Pohlitzem, którego poznała tuż po zdobyciu złotego medalu w Sarajewie. - Bali się, że muzyk zbałamuci "ich" słodką księżniczkę - żaliła się. Naga sesja ustępowała tylko Marylin Choć w kraju nie miała zbyt dobrej passy, kariera Witt w Stanach Zjednoczonych nabierała rozpędu. Nie dość, że występowała w rewiach, to zaczęła grać w filmach. Zaliczyła krótki epizod w produkcji "Jerry Maguire" za którą nominację do Oscara otrzymał Tom Cruise. Następnie zagrała rolę łyżwiarki w filmie "Ronin" z Robertem De Niro i Jeanem Reno. Była też jedną z pierwszych sportsmenek, które zdecydowały się na rozbieraną sesję do "Playboya", pozując na Hawajach do świątecznego wydania. Okazało się to niezwykłym sukcesem, a ponętne kształty łyżwiarski sprawiły, że nakład rozszedł się w mgnieniu oka. Tylko sesja z Marylin Monroe w historii tej gazety cieszyła się większym wzięciem niż numer z Katariną Witt. Błyskawicznie stała się celebrytką, rozchwytywaną na przyjęciach. Dość głośno było o tym, że po igrzyskach w Calgary dała kosza samemu Alberto Tombie. Już w USA z kolei sugerowano, że była w związku z Borisem Beckerem, a nawet z Donaldem Trumpem. Późniejszego prezydenta Stanów Zjednoczonych jednak również zbyła. - Byliśmy kiedyś razem na przyjęciu, a on podszedł do mnie i powiedział, że jestem jedyną kobietą, której dał swój numer, a ona nie oddzwoniła. Odparłam, że ktoś musiał być pierwszy. To przedostało się do prasy i Trump był zły, ale to były tylko żarty - mówiła Witt, niedoszła jak widać żona prezydenta, w rozmowie z "The Gurdian". Długo w związku była za to z Richardem Deanem Andersonem, gwiazdą serialu telewizyjnego "MacGyver". Jednak, zupełnie inaczej niż na ekranie, w życiu nie potrafił znaleźć cudownego narzędzia, żeby ją przy sobie zatrzymać. "Desperacko pragnęłam miłości 5000 nieznajomych" Karierę łyżwiarki zakończyła dopiero w 2008 roku, po wielu latach jazdy w rewiach. Postanowiła wrócić do Berlina, gdzie nadal wielu patrzyło na nią krzywym okiem, ale w końcu tam czuła się jak w domu. Założyła fundację wspierającą niepełnosprawnych, bo jak sama mówi, miała piękne życie i warto się tym podzielić. Nadal od czasu do czasu pojawia się w telewizji, nawet w polskiej, bo w 2008 roku wzięła udział w finale show "Gwiazdy tańczą na lodzie". Trudno jej rozstać się z uwielbieniem i oklaskami, z czego zresztą sama zdaje sobie sprawę. - W pewnym sensie jestem uzależniona od dziwnego rodzaju miłości, którą obdarza mnie publiczność. Czasami zastanawiam się, dlaczego zawsze desperacko pragnęła miłości 5000 nieznajomych, których nigdy nie spotkam i nie chciałbym poznać - powiedziała kilka lat temu. Bardzo długo budziła bezgraniczne uwielbienie, późnej, przynajmniej w swojej ojczyźnie, wielu ją skreśliło. Odniosła niebywały sukces, startując z brudnego lodowiska, głodując i godząc się na katorżniczy trening. Lubiła zainteresowanie swoją osobą, nigdy nie stroniła od przyjęć i blasku fleszy. Teraz może cieszyć się nieco większym spokojem, popijać ulubioną caipirinhę i mieć w głębokim poważaniu oskarżenia o współpracę ze Stasi. A z przeszłości zostało jej prawo jazdy, wydane jeszcze w NRD. Bo jak sama mówi, przez lata nikt jej nie kontrolował i nie było sensu go zmieniać. Jakub Kędzior