Polacy z kilkumiesięcznym opóźnieniem rozpoczęli przygotowania do sezonu. W 20-letniej historii tej dyscypliny w kraju jeszcze się nie zdarzyło, aby kadrowicze "wychodzili" na śnieg w listopadzie. Zazwyczaj działo się to dużo wcześniej. - To prawda, tak bywało. W tym roku na przeszkodzie stanęły ciągnące się tygodniami przekształcenia i procedury formalne po tym, jak w połowie lipca snowboard został włączony w struktury Polskiego Związku Narciarskiego. Niektórzy zawodnicy trenowali w klubach albo na własny rachunek. Dopiero z początkiem listopada pierwsza grupa kadrowiczów wyjechała w Alpy. Trudno więc prognozować wyniki, jakie mogą osiągnąć nasi reprezentanci w tym sezonie - powiedziała kierownik wyszkolenia PZN ds. snowboardu Małgorzata Kukucz-Legień. W Landgraaf wystąpią: mistrz Polski 26-letni Piotr Janosz, 23-letni Tomasz Wolak, jego młodszy o pięć lat brat Jakub (wszyscy KS Ski Test Kraków) oraz 23-letni Piotr Tokarczyk (MSS Unique Team Nowy Targ). - Zawodnicy przyjechali do Holandii po tygodniowym zgrupowaniu w austriackich Alpach. W hali panuje lekki mróz, ok. 4-5 stopni, na zewnątrz jest plus 10 i oczywiście diametralnie inne warunki niż w górach. Śnieg jest specyficzny, taki jak na wiosnę, lekko zmrożony, granulowany. Ale dla wszystkich w miarę jednakowy. Moi podopieczni nie narzekają, po dotychczasowych zajęciach mają dobre samopoczucie, zwłaszcza że wykonali bardzo poprawnie kilka ewolucji - wspomniał trener slopestyle Tomasz Tylka. W dwudniowych zawodach z dobrą obsadą, liczonych oddzielnie, startować będą również zawodnicy z innych kontynentów, m.in. Amerykanie i Kanadyjczycy. Eliminacje potrwają zarówno w czwartek, jak i piątek, po siedem godzin. - Ze względów technicznych organizatorzy zmodyfikowali rywalizację. Zamiast dwóch przejazdów, każdy zawodnik będzie miał w sumie cztery - dwa na skróconym torze z dwoma skoczniami i dwa z trzema różnymi przeszkodami. Do końcowej klasyfikacji zaliczony zostanie najlepszy wynik - dodał Tylka. Chociaż Holandia jest płaska jak stół i częściowo leży pod poziomem morza, a najwyższe wzniesienie Vaalserberg ma wysokość 322 m, wcale to nie przeszkadza w uprawianiu narciarstwa i snowboardu. W 1997 roku oddano do użytku halę w Zoetermeer koło Hagi, cztery lata później w Landgraaf, tuż przy granicy niemieckiej, a w następnych - kolejne. W sumie w kraju wielkości województwa mazowieckiego jest siedem obiektów, śnieżonych przez 12 miesięcy. Największym jest SnowWorld Landgraaf, z najdłuższym, 520-metrowym, stokiem w Holandii. Przy budowie wykorzystano powstałe z wysypiska śmieci zbocze góry. Jadąc wyciągiem można podziwiać panoramy alpejskich lodowców. Plakaty sprawiają wrażenie, że jest się w otoczeniu wysokich gór. Jednocześnie może jeździć tysiąc osób. Na samych zjazdach atrakcje narciarskich hal wcale się nie kończą. Są bary w typowo tyrolskim stylu, restauracje, można korzystać z sauny, jaccuzzi, a jeśli jeszcze komuś mało ruchu - na zajęcia zapraszają kluby fitness. Sklepy oferują wszystko - od najnowszych typów desek po skarpety i czapki. W sumie - typowe apres ski, rozpowszechnione w Alpach francuskie określenie, oznaczające dosłownie "po nartach", czyli wszystkie rozrywki dostępne dla amatorów sportów zimowych. Hale czynne są od rana prawie do północy. Wiele osób przyjeżdża po pracy, sporo ma sezonowe karnety, a inni jeszcze trenują w ramach zajęć szkolnych bądź klubowych. Pierwszy narciarski stok pod dachem otwarto w Australii, w Adelajdzie, w 1987 roku. Został on dołączony do powstałego w 1981 roku centrum sportowego, w którym znajdowały się lodowiska. Stok był niewielki - miał 120 na 12 m, ale stanowił nowatorski projekt jak na tamte czasy. Przez ostatnie 20 lat na całym świecie podobnych obiektów powstało kilkadziesiąt. Najwięcej znajduje się w Japonii i... Holandii, gdzie znaczek z narciarzem przy zjeździe z autostrady wygląda w kraju tulipanów i wiatraków dość abstrakcyjnie.