Poprzedni sezon był dla Ziomek udany. Nie tylko zdobywała punkty w Pucharze Świata, ale w mistrzostwach Europy poprawiła rekord życiowy na 1000 metrów, co dało jej ósme miejsce w klasyfikacji generalnej, a także zdobyła brązowy medal w sprincie drużynowym. Nowy sezon nie jest na razie tak pomyślny. Pech dopadł lubiniankę podczas zgrupowania reprezentacji Polski w niemieckim Inzell. Na tydzień przed planowanym wyjazdem do domu, podczas zawodów kontrolnych, w trakcie biegu na 500 metrów nabawiła się kontuzji mięśnia przywodziciela. Zamiast treningów na lodzie miała zajęcia z fizjoterapeutą i musiała zadowolić się jazdą na rowerze. "Gdy po kilku dniach miałam wrócić na łyżwy, dostaliśmy informację, że dwóch niemieckich łyżwiarzy, którzy razem z nami jeździli na lodzie, otrzymało pozytywny wynik testu na COVID-19. Dostaliśmy polecenie, by wszyscy się zbadali, ponieważ bez negatywnego testu nie mielibyśmy prawa wejścia do hali łyżwiarskiej. Hala została tymczasowo zamknięta" - powiedziała Ziomek. Badania nie wypadły pomyślnie, bo okazało się, że w polskiej reprezentacji też są osoby zakażone. Wtedy też zapadła decyzja o skróceniu zgrupowania i powrocie do domu. "Nie było wiadomo, czy ktoś jeszcze się nie zaraził, a jeszcze tego nie pokazał test, wiec musieliśmy wszyscy poddać się kwarantannie. Zapadła decyzja, żeby przechodzić ją w domach, nie w hotelu za granicą. Byliśmy zmuszeni, by do mistrzostw Polski przygotowywać się w domach. W głowie pojawiały się wątpliwości, czy ta impreza w ogóle się odbędzie. W tych okolicznościach poziom mojej motywacji bardzo spadł" - zdradziła panczenistka.