W ostatnich mistrzostwach świata w saneczkarstwie w Altenbergu najlepszy występ w jedynkach od blisko 50 lat zanotował Mateusz Sochowicz. Kilkanaście dni wcześniej zawodnik ten ogłosił, że zawiesza karierę sportową, ale do czempionatu dotrwał. Zajął 13. miejsce, a w drugim ślizgu uzyskał dziesiąty wynik. Gdyby miał lepsze sanki, to pewnie zawodnik AZS AWF Katowice mógłby rywalizować z najlepszymi. Jak na to, czym dysponował, to rezultat i tak jest imponujący. Poruszające słowa polskiego olimpijczyka. Ma już dość. "Ścigałeś się golfem z porsche?" Na 11. pozycji sklasyfikowana została nasza eksportowa dwójka Wojciech Chmielewski i Jakub Kowalewski. Saneczkarze MKS Karkonosze Jelenia Góra to byli młodzieżowi mistrzowie świata. Oni też dobrze wiedzą, że mogliby bić się nawet o medale, gdyby tylko mieli odpowiedni sprzęt. Na tej samej pozycji rywalizację ukończyła kobieca dwójka z UKS Nowiny Wielkie Nikola Domowicz i Dominika Piwkowska. Klaudia Domaradzka (MKS Karkonosze Jelenia Góra) była 21., a nasza sztafeta zajęła siódme miejsce. To wszystko bez toru i bez sprzętu na najwyższym światowym poziomie. Pewnie gdyby nie zaangażowanie Marka Skowrońskiego, trenera kadry, polskie saneczkarstwo mogłoby w ogóle nie wystawić drużyny. Ciągle trafia mu się jakaś perełka, ale ciągle też brakuje tego, by postawić kropkę nad "i". On tak kocha te sanki, choć to go nie zraża, choć pojawiają się chwile wątpliwości. Po MŚ zawodnicy dostali wolne i zjechali do domów na dwa dni. Wracają jednak do Altenbergu, bo tam zaplanowane są kolejne zawody Pucharu Świata (3-4 lutego). W kadrze zabraknie Sochowicza, który zapowiedział, że zawiesza karierę. W czasie MŚ przeprowadził on jednak rozmowy z władzami Polskiego Związku Sportów Saneczkowych i pojawiło się światełko w tunelu. - Mateusz stawia sprawę tak - jak dla mnie klarownie - że jeśli zostaną stworzone trochę lepsze warunki - chodzi głównie o sprzęt i mechanika - to jeszcze byłby skłonny wrócić - przyznał Skowroński. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Zaraz ktoś powie, że co tam Sochowicz? Przecież on nie osiągnął, a stawia warunki? W Altenbergu - i nie tylko - pokazał jednak, jak duży potencjał w nim drzemie. Marek Skowroński: - Niech ktoś powie, co tam Mateusz, ale jeśli tak będziemy podchodzić do tematu, to za rok nie będziemy mieli nikogo. W tej chwili nie mamy zawodnika za niego, który byłby w stanie dowieźć drużynę na punktowanym miejscu. Za chwilę mogą wrócić Rosjanie, niebawem skład będą mieli też Kanadyjczycy, Ukraińcy nie są chłopcami do bicia, Słowacy też będą mieli drużynę, a mocno zbroją się Chiny. Ci ostatni tylko jesienią mieli 150 ślizgów na koncie, a my po startach w Pucharach Świata mamy w tej chwili koło 200. Za chwilę w sztafecie mogą być problemy z awansem do ósemki. Mateusz ma rzeczywiście potencjał, ale by go pokazał, to trzeba stworzyć warunki. W polskim saneczkarstwie jest pan człowiekiem-orkiestrą. Pracuje pan na kilku etatach. Robi, co może, by nasze saneczkarstwo było na powierzchni, ale ciągle traci pan kogoś wartościowego. Teraz karierę zawiesił Mateusz Sochowicz. Nie ma pan tego wszystkiego dość? - Teraz tak się zastanawiam nad tym wszystkim. Był moment w ubiegłym roku, kiedy mogłem odejść, bo dostałem propozycję z innego kraju. Okazało się jednak, że wszyscy chcieli jeździć dalej, a ja tej grupy nie chciałem zostawiać. Dlatego zostałem. Mówi pan, że jestem nie tylko trenerem, ale też mechanikiem i kierowcą w tej reprezentacji. Tymczasem dostaję zapytania, dlaczego czegoś nie zrobiłem? Momentami przez to zastanawiam się, czy jednak na pewno dobrze pracuję. Jeśli ktoś daje z siebie wszystko, to w każdej pracy znajdzie się ktoś, kto chciałby, żeby człowiek dawał jeszcze więcej. Pan na tych najwyższych obrotach pracuje kilkadziesiąt lat dla dobra polskiego saneczkarstwa. Na panu - tak naprawdę - wisi ta dyscyplina w naszym kraju. Są prezesi i działacze, ale bez pana zaangażowania nie byłoby tego wszystkiego. - To znowu pana słowa. Są jednak ludzie, którzy uważają, że bez Mateusza Sochowicza, bez Wojtka Chmielewskiego i Kuby Kowalewskiego, beze mnie, sanki nadal w Polsce będą. I na pewno będą. To nie ulega wątpliwości. Nie było mnie na świecie i sanki w Polsce były. To jest prawda. Staram się, jak mogę i lubię tę robotę. Od września nie miałem wolnego weekendu dla siebie. Mam jednak wspaniałą żonę, a że warsztat w domu mam piętro wyżej, to nie szlajam się nigdzie, tylko dłubię w nim. Przydałby się ktoś, kto uczyłby się tego wszystkiego, żeby potem przejąć moją rolę. Nie widać jednak ludzi. I rozumiem to, bo związek nie zatrudnia trenerów na cały etat. Kto chciałby pracować za mniejsze lub większe pieniądze, ale akcyjnie? Z tego się nie da wyżyć i trzeba mieć jakąś stałą pracę. W saneczkarstwie światowym nie ma pieniędzy. To jest ogólny problem? - Tak. Dlatego prosimy o to, by wspierać zawodników, bo niektórzy zawodnicy - jak Kuba Kowalewski - mają rodziny. Ci ludzie muszą z czegoś żyć. To nie są skoki narciarskie, w których tylko za wygranie kwalifikacji dostaje się trzy tysiące franków szwajcarskich. U nas za wygranie Pucharu Świata jest 1500 euro, a zawodów w sezonie jest dziewięć. Nawet gdyby ktoś wszystko wygrywał, to kwota nie będzie powalała na kolana. Tymczasem naszym zawodnikom wciąż jeszcze daleko do wygrywania, a muszą przecież z czegoś żyć. W tym roku - z tego co słyszałem - zostały podniesione stypendia. I całe szczęście. Było już przecież tak, że Kuba dostawał stypendium olimpijskie i to mu wystarczało na ratę kredytu. Zostawało mu 100 złotych. Z drugiej strony mamy naprawdę mocne wsparcie ministerstwa sportu. Kładą duże pieniądze, ale zawsze za małe. I to mogę powiedzieć każdemu ministrowi, w każdym państwie na świecie. W każdym kraju jest tak samo, choć my ciągle psioczymy na nasze ministerstwo. Obojętnie kto rządził, to ministerstwo sportu zawsze było przychylne saneczkarstwu. Może po prostu czasami brakuje inicjatywy ze strony związku. Może też warto się zastanowić nad lepszym wydawaniem środków i wcale nie mam na myśli tego, że ktoś defrauduje pieniądze. Odnoszę wrażenie, że można lepiej wydawać środki, jakimi się dysponuje. W naszym związku duże pieniądze idą na biuro. Owszem. Ono jest potrzebne, ale czy musi być tak rozbudowane? Są pewne obowiązki i pewne stanowiska po prostu muszą być w związku. To narzuca nam ministerstwo. Tyle że na te stanowiska są też pewne wymagania. Także finansowe. To z kolei odbiera nam szansę na kilka konsultacji szkoleniowych w sezonie. Mamy też partnerstwo z Niemcami i to jest dla nas duże wsparcie. Ciekawe, ile mielibyśmy ślizgów przed sezonem, gdyby nie darmowe treningi w Niemczech. Brakuje nam jeszcze trochę. Czego? - Chcieliśmy mieć swojego mechanika. Miałem taką osobę, ale sprawa się przeciągała. Teraz będę się znowu rozglądał, ale nie jest łatwo. Większość takich osób ma etat w wojsku albo policji. Gdyby podjął się ktoś taki pracy u nas, musiałby zrezygnować z pracy na etat u siebie. Ten mechanik, którego miałem, był skłonny przyjść do nas za cztery tysiące euro brutto miesięcznie. Takie są stawki. I to wcale nie była wygórowana gaża. Kocha pan te sanki i trudno jest panu odpuścić, jak widzę? - Trudno. To prawda. Dopóki będą jeździć ci, co teraz, będę z nimi jeszcze przez rok. Może dwa. A potem pojawią się kolejni, a Marek Skowroński wciąż będzie trenerem kadry? Nie brakuje chyba zdolnej młodzieży? Ostatnio siódma w młodzieżowych zimowych igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu była Emilka Nosal, która jednocześnie uprawia hokej na lodzie na poziomie reprezentacyjnym. Zdolna dziewczyna. - To rzeczywiście talent. Pytanie tylko, czy będzie chciała pójść w saneczkarstwo, czy jednak w hokej, bo jest na rozdrożu. Ona ma duży potencjał i niesamowite warunki fizyczne. Trzeba byłoby nad nią trochę popracować, bo jest nieco za wolna. Jest jednak młoda i wszystko przed nią. Pomiędzy nią a seniorami jest jeszcze tylko Arek Trojga. Nic więcej. Nie mamy zaplecza. Może coś drgnie, jeśli pojawią się w naszym kraju plastikowe tory? - Zobaczymy, jakie będzie stanowisko nowego ministerstwa. To na pewno, by nam bardzo pomogło. Na razie ciągniemy te dzieci na sanki, ale jednocześnie je oszukujemy. Opowiadamy o igrzyskach o tym, gdzie to nie będą startowały. One trenują całe lato, a potem przychodzi zima i one nie jeżdżą na sankach. Na mistrzostwach Polski wykonają jedynie dwa ślizgi z wieży sztucznie mrożonej w Starym Smokowcu albo poodpychają się w ramach mistrzostw Polski na lodowisku w Krynicy. Takich ludzi do startów w mistrzostwach Polski na lodowisku to znajdziemy i na chodniku. Dwa dni potrenują wypchnięcie z uchwytów i zostaną mistrzami Polski. Tymczasem na sankach mogliby sobie nie poradzić, bo mogą bać się prędkości. Bez obiektów trudno jest szukać ludzi do tego sportu. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport